Michael Schenker zagrał w Krakowie koncert, który przejdzie do historii [RELACJA + ZDJĘCIA]

Wybitni gitarzyści, a takim bez najmniejszych wątpliwości jest Michael Schenker, raczej koncentrują swoje działania na zachodzie i południu Europy oraz w niezmiennie ich kochającej Japonii. Tym większa radość, że mieszkający od lat poza Europą niemiecki wirtuoz, po kilku latach postanowił sprawić radość polskich fanom swoim występem.

Cóż to był za występ! Wydawać by się mogło, że w gorącym przedświątecznym okresie może być różnie z frekwencją. Klub „Kwadrat” był jednak nabity niemal do ostatniego miejsca, sala nagrzana emanującym od fanów ciepłem do wysokiej temperatury i miałem wrażenie, że gdyby nawet krótko przed 16 kwietnia koncert został przeniesiony do „Studia”, fani wypełniliby szczelnie również to miejsce. Publiczność reagowała wspaniale, co nie uszło uwadze mistrza gitary, na którego twarzy, zwłaszcza w dalszej części koncertu dość często pojawiał się uśmiech, a także mistrza ceremonii, z której to roli wspaniale wywiązał się Erik Grönwall oraz basisty BarendaCurbois. Przed rokiem Tauron Arenę nabiły w Wielką Sobotę JudasPriest, Saxon i UriahHeep. Czyli jest wskazówka dla promotorów – ściągajcie legendarnych wykonawców przed Wielkanocą, a w Excelu będzie się świecić na zielono!

Powrót legendy do Polski. Michael Schenker nie zawiódł fanów

Najpierw dygresja. Jednym z popularnych komunałów jest ten, że za sukcesem mężczyzny zawsze stoi kobieta. W przypadku Schenkera to przesada, bo to jego wirtuozerski i kompozytorski geniusz z celebrowanych na trasie czasów z UFO oraz parę genialnych albumów solowych z lat 80. zapewniły mu status geniusza, wirtuoza i nieśmiertelność. Jednak w tym komunale jest deczko prawdy. Jeśli ktoś trochę się zagłębi w życie Michaela w ostatnich latach, nietrudno jest połączyć kropki i zauważyć, że jego wysoka aktywność, twórcza wena i znakomite występy, mają coś wspólnego z Ayako, od wielu lat partnerką, a od niedawna małżonką. Płyty wydaje niemal rok po roku, jest bardzo aktywny koncertowo, a do tego naprawdę świetnie wygląda jak na 70-letniego faceta. Oby to trwało jak najdłużej.

Koncert, który rozgrzał Kraków. Sala nabita po brzegi

Płyta „My Years With UFO” była pretekstem do trwającego tournée. Nagrana z mocnym zaciągiem rockowych legend (m.in. Slash, Roger Glover, DeeSnider, Joe Lynn Turner) i z dodatkiem wielkich talentów. Takich, jak wspomniany Erik Grönwall, któremu Schenker powierzył odpowiedzialną funkcję frontmana, a którego na albumie słychać w „Mother Mary”. Frontmanem jest bardzo dobrym i jeszcze lepszym wokalistą. Nie był zapewne tym zdziwiony ktoś, kto słuchał klasowego albumu „The Gang’sAll Here”, który Szwed nagrał ze SkidRow. Dla zasięgów i algorytmów pozwolę sobie napisać, że facet przeszedł drogę podobną do Nergala z Behemoth. Erik też zachorował na białaczkę, również ją pokonał i również wrócił do świetnej formy wokalnej.

50-lecie UFO i magia lat 70. Wirtuozeria Michaela bezbłędna jak zawsze

Wracając do koncertu. Kilka pokoleń fanów śledziło w zachwycie, jak Schenker i jego zespół mistrzowsko zagrali cały album „My Years With UFO”(rzecz jasna z licznymi improwizacjami solowymi mistrza) plus jeszcze pięć kawałków. Obyło się bez featuringów rockowych legend z albumu, ale pomimo tego raczej nikt nie narzekał. Fani wspaniale reagowali na komendy Erika o śpiewaniu albo klaskaniu. Było naprawdę głośno i dało się zauważyć, że muzycy to zauważali. Wokalista, wirtuoz gitary, Curbois, znakomicie obsługujący gitarę rytmiczną i klawisze Steve Mann (kiedyś m.in. Tytan i Eloy) oraz wieloletni współpracownik Michaela, perkusista BodoSchopfnie kryli swojej radości z tego, że… sprawiają radość swoją muzyką.

Klasyki UFO: „Doctor, Doctor”, „Lights Out”, „Rock Bottom” i inne

Były oczywiście evergreeny UFO z „Doctor, Doctor”, „Rock Bottom”, „Only You Can Rock Me”, czy „Lights Out” naczele. Był ostry, drapieżny hard rock, były przepiękne momenty uspokojenia, jak „Love To Love”, czy „LipstickTraces”, no i były przede wszystkim te niesamowite solówki Michaela, wciąż grane z podziwu godną lekkością i nieprawdopodobnym feelingiem, którego przez ponad pół wieku kariery nigdy nie utracił. Kiedy Schenker wycinał solo, rejestrowane ono było przez mnóstwo telefonów, więc można się spodziewać wielu reakcji, rolek, czy stories na sołszialach.

Reklama

Foto: Romana Makówka

Koncert pełen emocji i solówek. Flying V wciąż w akcji

Był rzecz jasna nieśmiertelny Flying V, była charakterystyczna czapeczka z nasuniętymi na nią okularami i nie mniej charakterystyczna, lekko pochylona w lewo pozycja, w jakiej Schenker od zawsze gra. Tournée trwa od paru dni, a że żyjemy w świecie powszechnego dostępu do informacji, zapewne większość ludzi wiedziała, co zespół zagra. I można było być pewnym, że tacy muzycy, z takim stażem, plamy nie dadzą. Jednak poziom tego występu był naprawdę wielki i w paru momentach można było mieć obawy, że, jak to głosi angielskie powiedzenie, dach zostanie zdmuchnięty. Wszystko się zgadzało, wszystko działało, energia ze sceny karmiła energię pod nią, a fani z nawiązką swoim szaleństwem oddawali ją muzykom. Coś pięknego i tylko żal, że ten koncert nie mógł trwać jeszcze trochę. Gdyby jeszcze Michael dołożył do setlisty coś swojego solowego, taki „Lost Horizons” na przykład, to nawet nie chcę myśleć, co by się ze mną stało.

Wielka lekcja historii rocka. Bez tanich efektów, za to z duszą

Teraz nieco patetycznie. Czas i biologia nie dają forów nikomu, a wielkich muzyków z pokolenia Michaela Schenkera ubywa. Szczęście fanów polega na tym, że kilku ich jeszcze zostało i niektórzy są w formie niemal olimpijskiej. Dlatego warto ich wspierać przez chodzenie na koncerty, kupowanie płyt i merczu, bo w zamian dostajemy genialne lekcje z najpiękniejszej historii muzyki rockowej. Lekcje przeprowadzone w stary sprawdzony sposób. Bez niepotrzebnych ozdobników i efektów specjalnych, bez nachalnego mizdrzenia się do publiki, ale z ogromną dawką intensywnych, szczerych, pięknych emocji. Na to nie ma co liczyć w przypadku jakichś „gwiazd” z TikToka, czy innego sołszialowego narzędzia.

Będę trzymał kciuki, żeby Michael Schenker wrócił do nas jak najszybciej i aby znowu można było tak cudownie spędzić czas, jak 16 kwietnia w „Kwadracie”. Tylko tym razem poproszę większy klub. Jak można się było przekonać, o frekwencję można być spokojnym.

Kiedy wróci do Polski? Miejmy nadzieję, że już wkrótce

Zanim z głośników poleciało „Immigrant Song” i na scenę wkroczył Schenker z zespołem, publiczność miała okazję posłuchać naprawdę dobrego hard rocka w wykonaniu rodaków Michaela, Moonday6 oraz nieco nużącego grania Rook Road, przywołującego echa dokonań UriahHeep, Rainbow, czy Wishbone Ash. Do Moonday6 raczej jeszcze wrócę. Do ich nieco starszych kolegów z Rook Road raczej nie.

Setlista:

  1. Natural Thing
  2. Only You Can Rock Me
  3. Hot 'n’ Ready
  4. Doctor Doctor
  5. Mother Mary
  6. I’m A Loser
  7. This Kid’s
  8. Lights Out
  9. Lipstick Traces / Between the Walls
  10. Love to Love
  11. Let It Roll
  12. Can You Roll Her
  13. Shoot Shoot
  14. Rock Bottom
  15. Reasons Love
  16. Too Hot to Handle

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *