Spotkaliśmy się z Laurim Ylönenem z The Rasmus tuż przed startem trasy koncertowej zespołu, aby porozmawiać o kulisach powstawania Weirdo, ponownym odkrywaniu ich tożsamości i o tym, co tak naprawdę znaczy być „innym” w 2025 roku.
Rozmawiała: Marta Antosz
Opowiedz nam o procesie twórczym albumu Weirdo — tym razem współpracowaliście z nowymi producentami. Co to zmieniło dla Ciebie?
Lauri: Tak, to zaczęło się od około trzech lat temu, to Emppu (Emilia “Emppu” Suhonen, przyp. Redakcja) dołączyła do naszego zespołu jako nowa gitarzystka. I to był świetny dodatek do zespołu — jej osobowość, talent i to, jak pasuje do naszej grupy. To naprawdę wspaniałe. Myślę, że wniosła dużo nowości. Zwłaszcza radości z grania i świeżej energii w zespole. To był pierwszy album, który stworzyliśmy z nią od podstaw. I to jest duża różnica w porównaniu do poprzednich płyt. Mieliśmy wcześniej wiele problemów i trudności z poprzednim składem, to było ciężkie. A kiedy wszystko
w zespole działa dobrze i czujesz się świetnie, to tworzenie muzyki jest przyjemnością — i łatwiej stworzyć coś, z czego jesteś dumny. Tym razem jestem naprawdę szczęśliwy. Udało nam się napisać świetne utwory i trochę zaktualizować brzmienie zespołu na coś bardziej nowoczesnego. Jestem bardzo zadowolony z tego cięższego brzmienia. Mamy więcej gitar na tej płycie, a ogólne odczucie jest bardziej… „wściekłe”. To po prostu pasuje do sytuacji na świecie. Wszyscy jesteśmy trochę przestraszeni i niepewni przyszłości. Więc wiesz, czasem jako artysta chcesz to oczywiście podkreślić w muzyce.
Jak myślisz, jak fani zareagują na to nowe, cięższe brzmienie? Boisz się, czy jesteś podekscytowany?
Lauri: To zawsze trochę tajemnica, kiedy wydajesz album. Jestem ciekawy, co powiedzą fani. Oczywiście, wypuściliśmy już kilka singli — trzy albo cztery utwory, i reakcja była naprawdę dobra. Wielu wieloletnich fanów The Rasmus zawsze błagało nas, żebyśmy zrobili rockowy album. W przeszłości używaliśmy dużo syntezatorów i elektronicznych brzmień, i chcieliśmy to wtedy eksplorować. Ale teraz znowu dobrze się grało na gitarze i nagrywało rockowy album. Czuję, że fani są naprawdę zadowoleni
z tego nowego brzmienia.
Opowiedz mi o procesie pisania utworów. “Rest in Pieces” wydaje się bardzo osobiste. Jaka historia za tym stoi?
Lauri: Tak, “Rest in Pieces” to ostatni utwór, który powstał na samym końcu sesji nagraniowej. Cała reszta była już praktycznie gotowa, zmiksowana. Ale miałem takie doświadczenie z dawnym przyjacielem — wszystko poszło bardzo źle i okazał się być zdrajcą. Bardzo mnie to zabolało. Byłem naprawdę smutny. Pomysł na utwór przyszedł do mnie w środku nocy — o 3 nad ranem — obudziłem się, zacząłem pisać, nagrywać na laptopie. Sam zrobiłem produkcję. Nie jestem w tym jeszcze mistrzem, ale robię postępy. A utwór wyszedł świetnie. Dokończyliśmy go z dwoma producentami: Alexim Matssonem z Finlandii (z Blind Channel) i Josephem McQueenem z Los Angeles, który pracował z zespołami takimi jak As I Lay Dying. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu. To jeden z moich ulubionych kawałków.
Czy były inne osobiste utwory? I jak to się stało, że “Weirdo” zostało utworem tytułowym?
To właściwie była pierwsza piosenka, jaką mieliśmy na ten album. Zawsze szukaliśmy takiego “kluczowego” utworu — na tyle mocnego, żeby reszta albumu mogła się wokół niego uformować. “Weirdo” to właśnie miało. Tekst opowiada moją historię życia. Nigdy nie zostałem tym “normalnym, porządnym obywatelem” — żołnierzem, księdzem, kimś szanowanym. Zawsze byłem tym muzykiem. Ale muzyka jest ważna. Przynieśliśmy tyle radości, nadziei i znaczenia tylu ludziom. Ponad 4 miliony osób słucha nas miesięcznie na Spotify — to musi coś znaczyć. Więc kiedy w piosence mówię „Jestem tylko dziwakiem” i „Nigdy nie będę bohaterem”, to tak naprawdę nie jest prawda. Dla moich fanów jestem bohaterem. I to wystarczy. To już całkiem wyjątkowe.
Wspomniałeś fanów — jak wygląda teraz Wasza relacja z nimi?
Lauri: Myślę, że nadal jesteśmy blisko naszych fanów. Jasne, kiedy gramy w salach na ponad 2000 osób, jest chaos i trudno porozmawiać z kimś konkretnym, bo tysiąc ludzi chce zdjęcie. Ale jesteśmy przystępni. Nasi fani nas znają — i jesteśmy nieszkodliwi. Są też lojalni. Wielu z nich śledzi nas od początku lat 2000. Na przykład w Polsce, gdzie zagraliśmy pierwszy koncert w 2003 — i oni nadal przychodzą do Stodoły. To był pierwszy wyprzedany koncert tej trasy. Ogromny szacunek dla polskich fanów za to, że zawsze są z nami.
Jakieś zabawne albo wyjątkowe historie związane z fanami — poza sceną?
Lauri: Spotykaliśmy fanów na ulicach Polski całkiem często. Uwielbiamy zwiedzać miasta — nie siedzimy tylko w hotelu albo w autobusie. Jesteśmy aktywni. Robimy zdjęcia z pomnikami, próbujemy lokalnego jedzenia, chodzimy do muzeów, wszystko to. Czasem fani nas rozpoznają i zapraszamy ich, żeby się
z nami spotkali albo pokazali nam miasto. Zawsze miło mieć lokalnego przewodnika, jeśli ma się tylko jeden dzień.
Czy ten album dał Ci więcej swobody twórczej niż poprzednie?
Lauri: Tak. Nowy skład dał mi stabilność i energię, dzięki której mogę pełnić większą rolę, i nie narzekam na to. Lubię pchać swoje wizje naprzód i myślę, że wiem, dokąd zmierza The Rasmus. Czasem w zespole demokracja nie działa. Ktoś musi prowadzić. Ale bardzo szanuję moich kolegów z zespołu. Jeśli coś napiszę, zawsze im to tłumaczę, czytam teksty. A jeśli się nie zgadzają — zmieniamy coś. Chcę, żeby czuli się szanowani. To ważne, żebyśmy nadal byli dobrymi przyjaciółmi.
A co z resztą zespołu — czy też piszą?
Lauri: Bardziej biorą udział w aranżacji. Na potrzeby tego albumu zrobiliśmy sesję przed studyjną
w rustykalnym domku na fińskiej wsi. Było tam studio, sauna, jacuzzi — wokół pola i lasy. Spędziliśmy tam tydzień, ćwicząc, aranżując, nagrywając dema. Ta praca przygotowawcza pomogła nam dokładnie wiedzieć, czego chcemy, zanim poszliśmy do prawdziwego studia z producentami.
Trasa koncertowa rusza — co Cię najbardziej ekscytuje?
Lauri: Tak, zaczynamy jutro! Najpierw gramy w całej Finlandii. Dziś mieliśmy ostatnią próbę. Mamy ekrany wideo do każdego utworu — każdy dopasowany klimatem do czasu, kiedy dana piosenka została wydana. Więc jeśli coś jest z 2003, zobaczysz wizualizacje z tamtych lat. To jak podróż w czasie. Zagramy hity, utwory z przeszłości i nowe rzeczy. Jestem dumny z nowego albumu i z tego, jak zaktualizowaliśmy nasze brzmienie. Niestety zagramy, tylko jeden koncert w Polsce — i już wyprzedany, ale mam nadzieję, że zrobimy kolejną trasę w przyszłym roku. Jedziemy też po raz pierwszy do Australii. Podpisaliśmy kontrakt z amerykańską wytwórnią, więc są plany na USA. To ekscytujące — to ogromny kraj, jakby cały kontynent.
Czy Ameryka może być dla Was nowym początkiem?
Lauri: Kto wie? To tajemnica. Ameryka to osobny świat. Niektóre zespoły są tam ogromne, grają na arenach, a w Europie nikt o nich nie słyszał. Wiosną graliśmy w USA — małe kluby, około 500 osób, ale energia była niesamowita. Niektórzy fani czekali 20 lat, żeby nas zobaczyć. Znali każde słowo. To było niesamowite.
Czy Twoja tożsamość jako artysty zmieniła się od początków kariery?
Lauri: Nie, nie bardzo. Sedno — esencja — się nie zmieniła. To “Rasmusowe” uczucie w piosenkach wciąż tam jest. Słyszałem, jak ludzie mówią: “To brzmi jak The Rasmus” — i to najlepszy komplement. Eksperymentowaliśmy z różnymi stylami, instrumentami, produkcją, ale zawsze mieliśmy to, co nazywam “pozytywnym smutkiem”. Jest ciemność, ale jest też nadzieja. Przeciwieństwa zawsze się spotykają
w naszej muzyce. Uwielbiam się tym bawić.
Po skończeniu Weirdo, co powiedziałbyś młodszemu sobie?
Lauri: Ta piosenka już jest tą wiadomością. Nie dla młodszego siebie — bo to niemożliwe — ale dla kogoś, kto był taki jak ja wtedy. „Jesteś okej taki, jaki jesteś. Pokochaj siebie bardziej. Nie jesteś sam.” Kiedyś czułem się samotny, ale potem znalazłem ludzi takich jak ja. Ubierałem się dziwnie, miałem szalone włosy, makijaż… i ludzie podobni do mnie mnie znaleźli. Tak poznałem chłopaków z Rasmusa. Tak narodził się zespół, a później cała ta rodzina.
Nowy album i trasa — ale czy nadal piszesz?
Lauri: Jestem bardzo zainspirowany. Napisałem już 10 utworów na przyszłość. Album wychodzi jutro, ale mój umysł już jest dalej. To pomaga zdjąć presję z tej premiery. W pewnym sensie już wyszedłem
z budynku. Mam nadzieję, że się spodoba. Do zobaczenia! (śmiech)
Co robisz poza muzyką?
Lauri: Właśnie wróciłem do Finlandii po 11 latach życia w Ameryce. Mam dom na wsi. Maluję, pracuję
w ogrodzie, po prostu cieszę się spokojem i naturą. To daje równowagę. Jutro znowu będzie chaos aż do świąt. A potem wrócę tutaj. Mam nadzieję, że ze śniegiem. I z Mikołajem.
Jak życie w USA wpłynęło na Twoją twórczość w porównaniu do Finlandii?
Lauri: Dużo myślałem o Finlandii przez te ostatnie lata, o tym, co dla mnie znaczy. Napisałem o niej kilka utworów. Może trafią na następny album. Nawet jeśli mieszkałem za granicą, Finlandia nigdy mnie nie opuściła. To duża część moich korzeni. Ale czuję też, że mieszkam na tej planecie, nie tylko w jednym miejscu. Podróżowanie pomogło mi lepiej zrozumieć ludzi, kultury i różne perspektywy — lepiej niż telewizja czy media społecznościowe. W każdym miejscu jest coś złego, ale też coś dobrego, jeśli tylko chcesz to zobaczyć.
Dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas Lauri i gratulacje z okazji wydania nowego albumu.
Lauri: Dziękuję.