Szwedzka formacja Smash Into Pieces w ostatnich latach cieszy się w Polsce rosnącą popularnością. Nic zatem dziwnego, że tym razem postanowiła przyjechać do Polski nie na jeden, lecz na dwa koncerty – do Poznania i do Warszawy. W czwartkowy wieczór zespół z malowniczego Örebro po raz pierwszy w swej historii odwiedził stolicę Wielkopolski, by dać porywający występ w wypełnionym niemal po brzegi klubie Tama.
W ostatnich latach Smash Into Pieces stali się jednym z najciekawszych zjawisk współczesnego rocka. Zespół istnieje od 2008 roku i składa się z wokalisty Chrisa Adama Hedmana Sörbye, gitarzystów Benjamina Jennebo i Pera Bergquista oraz kultowego zamaskowanego perkusisty, kryjącego się pod pseudonimem APOC. Grupa do tej pory wydał w sumie osiem albumów. Ich ostatni krążek, „Ghost Code”, ukazał się 12 kwietnia minionego roku – jednak kolejna płyta, „Armaheaven”, pojawić się ma w sklepach i serwisach streamingowych już 31 października, więc fani zespołu mają na co czekać. Dzięki supportowaniu Evanescence i Within Temptation podczas trasy Worlds Collide Tour (2022), dwukrotnemu dotarciu do finału Melodifestivalen, czyli szwedzkich kwalifikacji do Eurowizji, a także intensywnym występom w różnych zakątkach globu, zespół zyskał spore grono fanów na całym świecie – w tym w Polsce, czego dowodem była znakomita frekwencja na czwartkowym koncercie w Poznaniu.
Na rozgrzewkę: Wirefall
Zanim scena w klubie Tama została objęta szwedzkim panowaniem, wieczór otworzyła krakowska grupa Wirefall, uznawana za wschodząca gwiazdę polskiej sceny metalowej. Choć powstała stosunkowo niedawno, bo ledwo w 2022 roku, ma na swoim koncie już sporo sukcesów – na czele z ubiegłorocznym zwycięstwem w Antyfeście, czyli przeglądzie rockowych talentów Antyradia, które pociągnęło za sobą występ na tegorocznym Pol’and’Rocku. Na swoim koncie ma już też występy zagraniczne – między innymi w Berlinie, Pradze, Budapeszcie i Wiedniu. W ich brzmieniu słychać elementy hard rocka, nu-metalu, alternatywy i hip-hopu – nie będzie przesadą stwierdzenie, że twórczość Wirefall może przypaść do gustu zarówno fanom Linkin Park, jak i wielbicielom Eminema.
Zresztą, nawet, jeśli niekoniecznie zaliczacie się do żadnego z wymienionych wyżej środowisk, po zobaczeniu Wirefall na żywo na pewno będziecie pod wrażeniem. Ich kompozycje, na czele z „Time Machine”, „Soy Sauce” czy najnowszym singlem „Hide and Seek”, same w sobie będące dowodem niebagatelnej pomysłowości muzyczno-tekściarskiej, tylko zyskują w wersji live – między innymi dzięki swoistemu szaleństwu prezentowanemu na scenie przez członków zespołu. Prym wiedzie w tym wokalista Mateusz Augustyniak, który nie dość, że podczas poznańskiego koncertu zaprezentował się w piżamie z Hello Kitty, to jeszcze sporą część występu spędził wśród publiczności, śpiewając z fanami i nakręcając ich do wspólnego skakania. To zaiste była rozgrzewka z prawdziwego zdarzenia!









Smash Into Pieces zawładnęli Tamą
Punktualnie o 20:00 nadszedł czas na główną gwiazdę wieczoru. Światła przygasły, lasery przecięły powietrze, a Smash Into Pieces wdarli się na scenę, witani okrzykami zachwyconych fanów. Od pierwszych chwil zespół zachęcał publiczność do wspólnej zabawy. Dynamiczny frontman Smash Into Pieces, Chris Adam Hedman Sörbye, czarował swym głosem, podczas gdy reszta zespołu zapewniła spójne, bezbłędne brzmienie – i to mimo faktu, że w miejsce nieobecnego Pera Bergquista (którego absencji, szczerze mówiąc, mocno żałowałem – w ubiegłym roku przeprowadziłem z nim bardzo sympatyczny wywiad i miałem nadzieję, że wreszcie spotkamy się na żywo) tym razem w rolę gitarzysty wcielił się tour manager grupy, Emanuel Magnil.
Setlista zawierała utwory z całej dyskografii zespołu, a wśród najważniejszych utworów znalazły się energiczny „Flow”, porywający „Higher” i emocjonalna ballada „Let Me Be Your Superhero”. Nie mogło oczywiście zabraknąć utworów, które zapewniły Smash Into Pieces sukces podczas dwóch kolejnych edycji Melodifestivalen – „Heroes Are Calling” i kończącego zestaw „Six Feet Under”. Co ciekawe, mimo nadciągającej premiery nowego krążka, zespół zagrał z niego tylko jeden utwór, „Hurricane”, jakby zostawiając resztę na koncerty, które odbędą się już po ukazaniu się tej płyty. Tak czy inaczej, każdy utwór został wykonany z pasją i intensywnością, prezentując niesamowity kunszt muzyczny całego zespołu i talent do tworzenia niezapomnianych, chwytliwych melodii.
LED-y, lasery i… Lord Sithów
Ale nie tylko muzyka sprawiła, że ten koncert był tak znakomity – nie mniej imponująca była jego oprawa wizualna. która nadała mu unikatową atmosferę. Scenografia była po prostu spektakularna. Roztaczający wokół siebie aurę Lorda Sithów bębniarz APOC dzięki temu, że jego zestaw perkusyjny ustawiony był na wyraźnym podwyższeniu, znajdował się w centrum uwagi, a jego potężne uderzenia rozbrzmiewały w murach Tamy, okraszone ustawionymi w tle wizualizacjami na ekranach LED i pokazem laserów. Nie mniej istotne znaczenie miały energia i entuzjazm, tak ze strony zespołu, jak i publiczności. Tama była tego wieczoru pełna fanów, którzy wyraźnie kochają twórczość Smash Into Pieces, a zespół wykorzystał tę energię, aby dać niezapomniany występ.
Ogólnie rzecz biorąc, poznański występ Smash Into Pieces był istnym triumfem – dowodem na stale rosnące umiejętności tego utalentowanego zespołu, potrafiącego z koncertu zrobić pełnowymiarowe, audiowizualne show. Jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć Smash Into Pieces na żywo, nie wahajcie się – to doświadczenie, którego prędko nie zapomnicie!














