Profanatica – Black metal nie dla mięczaków [WYWIAD]

Nie ma drugiego takiego głosu w amerykańskim black metalu jak Paul Ledney. Jego Profanatica od lat pluje jadem w stronę konwenansów, religii i samej idei czystości. W świecie, w którym bunt coraz częściej staje się towarem, Ledney pozostaje wierny plugastwu, chaosowi i bezwzględnej autentyczności. Oto rozmowa z człowiekiem, który nigdy nie przestał nienawidzić – i nigdy nie udawał, że jest inaczej.

Profanatica od początku była zespołem przekraczającym granice – czy dziś, w erze internetu i przesytu bodźców, prowokacja ma jeszcze siłę rażenia?

Paul Ledney: Powinniśmy wyjść od tego, że to, co zaskakiwało 35 lat temu, dziś już niekoniecznie wywołuje takie same reakcje. Robimy to, co robimy, bez względu na to, czy komuś się to podoba czy nie. Niektórzy są po naszej stronie, inni nie. Pozostajemy tacy sami. Nie próbujemy nikogo zaskoczyć. Robimy to, co jest dla nas naturalne. Zaskoczenie to dla nas miły bonus. Żyjemy w czasach, w których ludzie nie mogą sobie poradzić z wieloma tematami. „Rząd zrobił to i dlatego jestem jaki jestem”. Każdy ma te same problemy. Niektórym wydaje się jednak, że mają gorzej niż inni. Dla nas zwycięstwem jest zrozumienie od osób, które przychodzą na nasze koncerty – a są to także młodzi ludzie. Nikt nas nie atakuje. Możemy być antyreligijni, jak zawsze zresztą. Ale zauważyłem, że niektórzy młodzi ludzie są zaskoczeni.

Ludzie z generacji Z?

Paul Ledney: Tak. Tak, na 100%. Pozwól mi coś dopowiedzieć. Lubimy grać dla młodszych ludzi. Cieszy nas to, że wśród nich są tacy, którzy nas dobrze znają oraz tacy, którzy wcześniej o nas nie słyszeli, ale potem zrobili swój research starając się ogarnąć naszą historię. Granie koncertów dla różnych pokoleń jest o wiele lepsze. Jest o wiele więcej energii!

Jak zmieniło się twoje postrzeganie bluźnierstwa od czasów „Weeping in Heaven” do waszych ostatnich wydawnictw?

Paul Ledney: Bluźnierstwo pozostało niezmienne, tylko ludzie trochę się zmienili. Śmieszy mnie fakt, że dopiero po jakimś czasie niektórzy zatrybili, że nie żartujemy, nikogo nie udajemy. Nigdy nie próbowaliśmy tego robić. Profanatica płynie w naszych żyłach. Ale wiesz co mnie wkurwia? Ludzie, którzy cały koncert nagrywają na komórkę. Musieliśmy wybić kilka telefonów z rąk. Chodzi o to, że próbujemy grać koncert. Jesteśmy w tym całym amoku i wymieniamy się energią z publicznością. Nie mogę zdradzić naszych sekretów, ale nasze porozumiewanie się na scenie… mamy własne sygnały, albo czytamy z naszego wyglądu. Jeżeli widzimy kogoś nagrywającego fragment koncertu, to w porządku, ale jeśli ludzie stoją, trzymają telefon, rozmawiają z przyjaciółmi, to dla nas jest to red flag. Nikt tego nie lubi. Najgorszym miejscem, gdzie graliśmy to była Floryda. Zrobiłem post o tym. Byliśmy w trasie z Nunslaughter, którzy zwrócili uwagę na takie osoby. Postaw się na naszym miejscu – jesteś tam, w tym momencie. Co zrobisz z tego nagrania po tym koncercie? Jeżeli ktoś chciałby nagrać klip, to w porządku – jeżeli użyje tego celem promocji. Ale nagrywanie całego show…? Jeden typ był na tyle bezczelny, że stał koło technicznego i wszystko nagrywał. Co do chuja? Basistka zwróciła mu w końcu uwagę, wyszedł, ale za chwilę powrócił do stania za kamerą i nagrywania koncertu. Może to kwestia niezrozumienia sytuacji z mojej strony – chociaż wiem, że moje zdanie się nie liczy – ale sytuacja, w której publiczność nie słucha zespołu tylko patrzy w telefon i gada z kolegami – nie jest komfortowa dla artysty.


Wasza basistka pokazała, że ma jaja!


Paul Ledney: Nie będziemy nikogo atakować. Zawsze staramy się zagadać do realizatora dźwięku albo skontaktować się z osobą, która widzimy, że ma zamiar nagrać cały występ, że takie zachowanie nie jest w porządku. Takie rzeczy powinny być ustalane przed wejściem. Muszę to zaraz dorzucić do naszych umów. Najlepiej jest chłonąć koncert na żywo. Nie sądzę, żeby wiele osób wracało później do nagrań podczas zjazdów rodzinnych, hehe.. Polska – podobnie jak i Włochy – jest dla nas jednym z najlepszych krajów do grania gigów. Żyją tam ludzie pełni pasji dla muzyki, którzy po prostu ją czują. Właśnie z tego powodu uczęszczają na koncerty. Dlatego zagramy aż dwa. Sam tego dopilnowałem!

Dlaczego nie gracie w Norwegii?

Paul Ledney: Powiedzmy, że nie dogadujemy się z tamtejszą sceną. Mamy odmienne wizje dotyczące tego, jak powinien wyglądać metal. Nie spodobałby się im nasz występ, nie zrozumieliby przedstawianej przez nas formy. Podczas koncertu podpieraliby ściany ze skrzyżowanymi rękami. Nie widzę sensu w graniu dla takiej publiczności. 

W takim razie jak oceniasz wpływ amerykańskiej sceny black/death metalu na światową ekstremalną muzykę? Czy uważasz, że była niedoceniana wobec norweskiego boomu?

Paul Ledney: To jest temat-rzeka, ale postaram się go streścić jak tylko mogę. Na początku black metal miał więcej wspólnego z death metalem. Bathory, Hellhammer, Sodom… Zauważyliśmy lukę w dźwiękach i estetyce, którą mogliśmy wypełnić. Na pograniczu lat 80. i 90. zaczęły wypływać zespoły typu Sarcófago czy Samael, które zaczęły torować drogę black metalowi. Każdy z tych zespołów zaczynał wcześniej od nas starając się stworzyć własny styl. Wracając do demówek można łatwo zauważyć, że był to black-death metal. Potem wjechała Norwegia. Na początku dałem im kredyt zaufania. A oni zmienili to w coś swojego. Dużo osób myśli, że ’92 lub ’93 był początkiem black metalu, a w ’94 pojawiali się naśladowcy. Ale tak wcale nie było. Nie próbuję na nowo napisać historii. W przeciągu roku w świecie muzycznym może się zdarzyć naprawdę wiele. Kiedy osłuchasz się z jakimś gatunkiem, to jesteś w stanie przewidzieć następne nuty. Jedynym norweskim zespołem, który jest wierny korzeniom black metalu, jest Immortal.

Reklama

Czy w dzisiejszym black metalu dostrzegasz jakiekolwiek przejawy „prawdziwego zła” czy szczerości, czy raczej widzisz głównie pozę i marketing?

Paul Ledney: Pewnie, ale musielibyśmy przejść przez zespół po zespole. W latach 90-tych black metal z Florydy, który grał ten sam styl. Pojawił się też zespół z Finlandii, Blood Chalice, i oni tworzą to, co nazywam korzystnym stylem. Mają okropne (w dobrym tego słowa znaczeniu) logo i tworzą odpowiedni image. Urodziłem się lubiąc taką muzykę – brudną i ciężką. Norweski black metal brzmi dla mnie trochę frilly – nie wiem czy macie na to słowo. Gitarzyści zdają się nie mieć ciężkiej ręki, a powinno się tworzyć autorytet. Mieć jaja! Nie podam Ci nazw zespołów, którym ich brakuje, bo mogę się wkrótce na nich natknąć. Nie robimy nic na pół gwizdka. Black metal nie powinien być miękki.

Wasze koncerty często są intensywne i rytualne. Jakie emocje ci towarzyszą na scenie? Czy to forma katharsis, czy raczej rytuał destrukcji?

Paul Ledney: Nazwałbym to wymianą energii z publicznością. To tak jakbyśmy byli połączeni. Może nie jestem w stanie wszystkiego dostrzec, bo muszę działać zgodnie z rozpiską i przez połowę czasu jesteśmy w trasie.

No dobra – a czy naprawdę sprzedawałeś swoją spermę? To chyba nie był zbyt family-friendly chwyt marketingowy?

Paul Ledney: Tak było, nie kłamię! Poszło 4 czy 5 małych fiolek. Potem tego zaprzestaliśmy. Nie będzie więcej produkcji. Może to zależy od tego jak przebiega noc. Kiedyś ten pomysł zapodała moja żona, ale nie wypaliło. Nasz przyjaciel/tour manager zapytał, czy zgodziłbym się zrealizować ten szalony pomysł, jeśli załatwiłby małe słoiczki. Kurwa! Czemu nie? Pasuje to do naszej koncepcji horroru.

A co z produkcją nowego materiału? Jesteś równie płodny?

Paul Ledney: Za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. Oczywiście mam w głowie zarys tego, co chciałbym nagrać, ale nie przybrało to jeszcze żadnej formy. Czeka nas jeszcze sporo pracy. Nie skończyliśmy się na „Wreathed in Dead Angels”. Przez chwilę zastanawiałem się nad rozszerzeniem składu, ale nie sądzę, żeby ostatecznie do tego doszło. Nie chciałbym zmieniać stylu Profanatica czy też stawać tylko za mikrofonem. Jest wielu utalentowanych muzyków, którzy pewnie mogliby wzbogacić nasze brzmienie, ale nie chcę, żeby to, jacy jesteśmy, zginęło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *