Primordial – Nie należę do nikogo [WYWIAD]

Formacja Primordial zagra w Krakowie, w Hype Parku 25 kwietnia, a dzień później, 26 kwietnia, w warszawskiej Proximie. Skorzystaliśmy z okazji, by brutalnie szczerze porozmawiać z wokalistą zespołu – Alanem, znanym także jako Nemtheanga.

Czy mieszanie black metalu z folkiem (gwizdkami i mandolinami chociażby) nie jest zbrodnią?

Alan: Niespecjalnie. Gwizdek pojawił się tylko na naszym pierwszym albumie. Na pierwszym albumie zresztą mieliśmy więcej tradycyjnych instrumentów niż na 10. Jest irlandzka muzyka tradycyjna w taktach 6-8 i akordach i tego typu rzeczach. Ale prawdą jest, że staliśmy się mniej ludowi. Więc tak naprawdę nie ma żadnych gwizdków w Primordial – gwizdy usłyszysz może w jednej lub dwóch piosenkach na około 150. Staliśmy się bardziej heavy metalowi, tak naprawdę. Ludzie często określają Primordial jako zespół wykonujący folk metal, ale tak naprawdę nie wiem, co to znaczy. Pierwotnie był to pogański black metal – chyba. Mój problem z folk metalem polega na tym, że zwykle jest zbyt radosny. Teraz ma zbyt wiele wspólnego z power metalem. Więc tak naprawdę nie mam większego interesu w tym, żeby być z tym kojarzonym. Chcemy znajdować się po ciemnej stronie księżyca dla tego rodzaju rzeczy, to w porządku. Na naszym ostatnim albumie piosenka „Call to Cernunnos” ma kilka solidnych elementów tradycyjnej muzyki irlandzkiej w rytmie i frazowaniu. Ale nie ma tam gwizdków ani niczego takiego.

Muzyczne eksperymenty po ciemnej stronie księżyca zostały zaniechane?

Alan: Muzyczne eksperymenty to nie nasza bajka. Primordial jest bardzo rygorystyczny, ponieważ są dwie gitary, bas, perkusja i śpiew. Nigdy nie polegaliśmy na innym instrumencie, aby stworzyć odpowiednią atmosferę. Są momenty tu i ówdzie, w których usłyszysz gitarę akustyczną lub coś w tle. Mamy na swoim koncie utwory pokroju „Sun’s First Rays”, które są bardziej jak małe instrumentalne fragmenty. Jestem facetem black i heavy metalowym. Prawdę powiedziawszy, nie interesuje mnie tradycyjna muzyka irlandzka. Nie przeszkadza mi to tu i ówdzie. Lubię smutne, melancholijne, tragiczne rzeczy. Ale nie lubię radosnej, szczęśliwej muzyki.

Czyli w wolnym czasie nie śpiewasz piosenek z „South Park”?

Alan: Nie, to na pewno. Choć muszę podkreślić, że mamy poczucie humoru. Ale nie wrzucamy tego do naszej twórczości. Gramy brutalny black metal, ale co oznacza ekstremum? Myślę, że ekstremum w dzisiejszych czasach to bycie szczerym i nieudawanie, że jesteś kimś, kim nie jesteś. Nie siedzenie i planowanie bycia pięcioma facetami w kapturach i planowanie strategii dominacji nad światem i ciągłe tworzenie kontentu tylko dla treści. Jesteśmy tradycjonalistami; jesteśmy staromodni. Co tak naprawdę oznacza , że coś jest ekstremalne? To coś, co jest atrakcyjne, gdy masz 17 lat. Co cię pociąga w byciu ekstremalnym? Co to znaczy? Ekstremalny dźwięk? Nie wiem. Myślę, że Black Sabbath brzmi bardziej ekstremalnie niż Bring Me the Horizon czy coś takiego. Myślę, że koncepcja zainteresowania tym, co jest ekstremalne, a co nie, jest trochę… to jest zbędne, gdy się starzejesz. Przedstawianie czegoś jako ekstremalnego nastawienia oznacza, że ​​jest to dalekie od normy. A tam, gdzie jest to bycie szczerym, powinno być normą. Naprawdę nie wiem już, co to znaczy.

W wieku 17 lat, co było dawno temu, Slayer był dla mnie ekstremalną kapelą, a teraz są bardzo przyjemni dla ucha.

Alan: No cóż… byli ekstremalni w 1986. „Reign in Blood” zaczyna się od tekstu o Auschwitz, znaczeniu bólu, dzięki czemu przekaz staje się bardziej ekstremalny. I to jest nadal… ten album nadal jest bardziej ekstremalny niż prawie wszystko. W latach 80. muzyka metalowa była dziewiczym terytorium. Nie musiałeś kwestionować siebie przez takie bzdury jak cenzura czy kultura anulowania. Cóż, to nie do końca prawda. Ale muzyka była na tyle duża, że ​​rzeczy, które były przeciwko niej ustawione, należały do ​​religijnej prawicy i tak dalej. „Reign in Blood” to nadal bardzo ekstremalna płyta. Nie można by było jej teraz zrobić, ponieważ społeczeństwo jest zbyt sztuczne, skomplikowane i kwestionuje siebie. „Reign in Blood” to 30 minut czystego testosteronu. A społeczeństwo już tego nie chce. Tak sądzę.

Kultura unieważniania zdaje się być społecznym rakiem.

Alan: Uważam, że to ucieczka od autorytaryzmu. To intelektualnie zbędne. Jeśli wierzysz w wolność słowa, która jest kamieniem węgielnym wadliwej cywilizacji, ale mimo wszystko cywilizacji, to powinieneś wspierać prawa ludzi, z którymi się najbardziej nie zgadzasz. Rozumiem, że kultura unieważniania może być atrakcyjna, ponieważ jest poniekąd powiązana ze sprawowaniem władzy. Bardzo mało osób ma to na myśli. Kiedy jesteś młody i idealistyczny, myślisz, że władze, do których się odwołujesz, interweniują w twoim imieniu, aby coś ocenzurować, mają w sercu to, co dla nas najlepsze. Nigdy tak nie było i nie będzie. I ocenzurowałyby twoje zespoły. Tak szybko, jak to możliwe. Jeśli jesteś młodą osobą musisz zdać sobie sprawę, że jesteś okłamywany i musisz być lepszą, mądrzejszą wersją siebie, aby zrozumieć, że system w żaden sposób nie uwzględnia twoich interesów. Cenzurowanie sztuki to pobłażanie głupocie. Takie jest moje zdanie.

Kiedy to zrozumiałeś?

Alan: Bardzo szybko. Jestem sprytnym skurwysynem. Dorastałem czytając wszystkie książki mojego ojca. Miałem dobrych rodziców, dobrych dziadków, dobre podstawy – także te intelektualne. Głupotą jest nazywać siebie intelektualistą. Nie o to mi chodzi. Jestem wystarczająco stary, żeby mieć względną obiektywność. Podróżowałem po świecie. Byłem w Ameryce Środkowej, Ameryce Południowej. Byłem w pieprzonej Białorusi, w Rosji i Azji Południowo-Wschodniej. Widziałem wystarczająco dużo świata i poznałem wystarczająco dużo ludzi i byłem w wystarczająco wielu krajach, które musiały radzić sobie z autorytaryzmem. Zawsze wierzyłem w absolutyzm wolności słowa. Nie jest doskonały i pozwala na wychodzenie na światło dzienne dość niebezpiecznych idei i ludzi. Ale taki jest świat, w którym żyjemy. Ludzie pozwalają innym naciskać, stawiają siebie w centrum argumentów. Umieszczają swój własny narcystyczny egoizm w sercu większości dyskusji. I tak czy coś jest prawdą, czy nie, tak naprawdę nie ma aż tak dużego znaczenia. Ważne jest zwycięstwo lub przypodobanie się swojemu plemieniu. Nie należę do nikogo. Trzeba zobaczyć obie strony takimi, jakie są. Jeśli twoje istnienie ustawia się w szeregu przeciwko ludziom, z którymi myślisz, że się nie zgadzasz, to system wykonał swoje zadanie, ponieważ jest zaprojektowany tak, aby dzielić i rządzić, umieszczać ludzi w różnych „plemionach”, które stają w opozycji do siebie i myśleć o rzeczach, które ich od siebie oddalają, a nie tym, co mają ze sobą wspólnego. Zrozumiałem to gdy miałem 14 lub 15 lat.

Wróćmy do Primordial. „How It Ends” został wydany 29 września 2023 r. przez Metal Blade Records, a jego producentem był Chris Fielding. Jak się z nim współpracowało? Wyróżnia się w jakiś sposób jako producent?

Alan: Tak – to najsympatyczniejszy facet w całym świecie heavy metalu. Dlatego się wyróżnia. Zrobiliśmy z Chrisem już kilka albumów. Nie znam wszystkich nowych producentów będących na topie. Po prostu zadzwoniłem do Chrisa i powiedziałem: „Hej, chcesz zrobić kolejny album?”. Chris jest świetny. To wspaniały facet. Gra na basie w zespole Conan. Primordial nagrywa na żywo. Nie używamy żadnych wyzwalaczy, żadnego auto-tune, żadnego kliku, niczego. Robimy to tak, jak to robiono w 1977 lub 1981. Nie zawracam sobie głowy robieniem wielu utworów ani robieniem wielu partii wokalnych itp. A jeśli Black Sabbath potrafi zrobić album w pół dnia, to ty na pewno dasz radę zrobić to w kilka dni. To moja opinia. A i tak nie będzie brzmiał tak dobrze, jak pierwszy album Black Sabbath. Mamy bardzo staromodne podejście. Być może niee jesteśmy zbyt profesjonalni. Nie spędzamy dużo czasu na nagrywaniu. Wchodzimy do pokoju, gramy, rozmawiamy.

Czyli nie siadacie na dupie i nie myślicie np. o re-aranżacji utworów?

Alan: A na co to komu? Nie mam do tego cierpliwości. Kiedy idę do studia, śpiewam przez dwie lub trzy godziny. Robię dwie lub trzy piosenki na raz, ile tylko mogę. Pieprzyć to. Bang, bang, bang, bang, bang, bang. Zaczynajmy. Nie interesuje mnie wracanie do tego. Zrobię kilka nagrywek, zrobię swoje harmonie… Brzmi świetnie, ale jest rozstrojone? Pieprzyć to.

Zostaw to. W heavy metalu nie chodzi o perfekcję. Nie interesuje mnie ciągłe przerabianie tego samego materiału. Dwie czy trzy godziny super intensywnej pracy zupełnie wystarczą. Podobnie mam z Dread Sovereign, innym zespołem, w którym gram na basie. Ufam sobie jako muzykowi. Nawet jeśli potrzebuję przed ryjem tekstu, kiedy śpiewam i zdaję sobie sprawę, że synkopa, onomatopeja lub rytm twardych spółgłosek i samogłosek nie działa w kontekście tła muzyki, to wymyślę coś innego na miejscu, co pasuje do rytmu lub zmienię. To jak wykonywanie rzutu karnego, jeśli jesteś piłkarzem. Patrzysz w stronę bramki i umieszczasz piłkę w rogu. Chodzi o zaufanie swojemu instynktowi i bycie muzykiem. Nie zawsze robisz to dobrze, ale wady sprawiają, że tworzysz najlepszy heavy metal. Dlatego nie lubię współczesnych produkcji.

Interesujące…

Reklama

Alan: Cóż… dla mnie większość nowoczesnego metalu brzmi jak komputer. Nie podoba mi się brzmienie bębnów. Nie podoba mi się każde uderzenie werbla. Nie powinno być idealnie! Nie powinienem słuchać maszyny! Heavy metal to ludzki proces. Industrialnie brzmiący heavy metal i większość nowoczesnego heavy metalu jest pełna naprawdę ciężkich breakdownów i riffów przypominających maszyny. Slaughter to Prevail, Knocked Loose czy stary Bring Me the Horizon – tym kapelom brak riffów, nie ma groove’u. A co za tym idzie – nie ma heavy metalu. To po prostu maszyny z ośmiostrunową gitarą. Kiedy masz 15 lat, to ci się to podoba. Kiedy ja miałem 15 lat, nie wszyscy słuchali Bathory. Ludzie, którzy słuchali Dio i heavy metalu myśleli, że Morbid Angel jest z innej planety.

Zawsze byłem leniwy. Uważam, że jako muzyk powinieneś czasami zaufać swojemu instynktowi i przez lata uczysz się improwizować. Uczysz się, gdzie teraz wziąć rytm, gdzie teraz wykonać partię. Daj sobie kilka różnych wyborów, ale nie za dużo, bo to może być mylące. Nigdy nie będę siedział w studiu i robił ośmiu ujęć jednej linii wokalnej. To się po prostu nie wydarzy. Nie ma znaczenia, kto jest inżynierem dźwięku, który próbuje mnie do tego zmusić. Trzy. Może dostaniesz trzy. Ale w ciągu tych trzech, jeśli masz na myśli to, co mówisz i mówisz to, co masz na myśli, wkładasz w to pasję. Jedna z nich powinna wystarczyć. Niektórzy potrafią siedzieć i grać ten sam riff gitarowy przez sześć godzin. Ja nie potrafię.

To byłoby cholernie nudne.

Alan: Chodzi mi o to, że są ludzie (których znam), którzy chcą stworzyć idealną piosenkę. Weźmy pod lupę bardzo miłego Neige z Alcest. Ma swój sposób, w jaki komponuje piosenki i spędza wieki na rozważaniach nad małą, maleńką harmonią. Dlatego Alcest jest tak pięknym zespołem. To dlatego, kim on jest. Ja taki nie jestem. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Jesteśmy jak najbardziej różnymi ludźmi, których możesz kiedykolwiek spotkać. Ale trzeba zrobić wszystko, co się da. Nie doradzałbym mojego lekkomyślnego, hmm… leniwego podejścia. Gdybym wrócił do rzeczy, które napisałem 25 lat temu, z pewnością bym je skreślił.

Powiedziałeś, że gracie z dwoma gitarzystami, ale z tego co widzę, to oficjalnie macie w składzie jednego…?

Alan: Mieliśmy jedną zmianę składu w ciągu 26 lat. I został jeden gitarzysta. Ale mamy dwóch facetów, którzy go zastępują. Trzon zespołu to te same cztery osoby przez ostatnie 25 lat. Mamy dwóch przyjaciół, którzy nam pomagają – jeden przez trzy lub cztery lata, drugi przez 20 lat. Jeśli chodzi o kreatywność, to zespół pozostaje rdzeniem tych samych osób „How It Ends” współtworzył jeden gitarzysta. Michael odszedł przed tworzeniem tego albumu. Brakuje nam jego wkładu. On ma inny styl. Więc oczywiście wnosił coś innego do poprzednich albumów. Był bardzo ważną częścią zespołu przez 20 lat. Ale wiesz – nie, to nie –  jego odejście to nic złego ani wielka sprawa. Po prostu znudziły mu się lotniska, podróże, ludzie i tłumy. I to jest OK. Casami po prostu się tym wszystkim wypalasz. Primordial nie jest jak Rotting Christ czy Vader. Czasami wylatujemy do Meksyku albo Brazylii na parę tygodni. Nadal to kocham, ale potrafię zrozumieć, jak męczący może być pieprzony lot trwający osiem godzinm lotniska i vany. To nie jest dla każdego. Jego spuścizna zawsze z nami pozostanie.

Czy kiedykolwiek używaliście podkładów muzycznych podczas swoich występów?

Alan: Jeszcze nas nie pojebało. Nigdy. W Primordial nigdy nie będzie podkładów muzycznych, nigdy nie będzie sampli, nigdy nie będzie autotune. Wiele zespołów, o których nawet byś nie pomyślała, nawet nie śpiewa na żywo! Nie grają na basie na żywo. Ich gitara prowadząca nie jest na żywo. I nie mówię tu nawet o chórach i rzeczach, które słyszysz w tle. Bywa i tak, że musimy podpisać oświadczenie prawne, że nie możemy o tym rozmawiać jeśli akurat gramy na tej samej scenie. Nie powiem ci nazw tych zespołów, ale jest wiele dużych zespołów, które brzmią zbyt idealnie na żywo. Piękno grania na żywo polega na tym, że jest spontaniczne. To jest ostateczny test bycia muzykiem. I o to chodzi w heavy metalu! A nie o to, żeby potem jechać i podróżować gdzieś, żeby robić pantomimę. Nie… to jest kurwa śmieszne.

Przejdźmy zatem do kolejnego poważnego pytania. Macie gotowy nowy materiał?

Alan: Mamy dokładnie zero nowych utworów. Nadal jesteśmy w trakcie promocji ostatniego albumu. Jesteśmy powolnymi, heavy metalowymi karaluchami. Tworzenie materiału przeważnie zajmuje nam trzy lata lub dłużej. Pewnego dnia mówimy sobie, że musimy ogarnąć dupska. Wtedy się zaczyna. A potem, gdy mamy 50, 60, 70 procent ogarniętego materiału to szukamy studia. Nie mamy określonego procesu. Teraz trudno jest zrobić album. Wyraźnie widać, że coraz mniej ludzi zwraca na to uwagę. Lepiej nagrać 10 singli i wydawać jeden co miesiąc. Spotify sprawia, że ​​album staje się zbędny. To Spotify usuwa jeden z wielkich, definiujących artefaktów artystycznych XX wieku. Spotify usuwa to, ponieważ algorytm nie chce, abyś tworzył album. Chce, abyś tworzył po prostu niekończące się single i kolaboracje.

Co zatem zrobisz?

Alan: Chyba zostanę zabójcą albo politykiem.

Niedługo zagracie dwa koncerty w Polsce – 25 kwietnia w Krakowie, a dzień później w Warszawie.

Alan: Primordial zawsze daje z siebie 100% na gigach. Musi być krew, pot i łzy.  To nigdy nie jest zwykłe pasywne doświadczenie. Nasze koncerty w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lub dziesięciu lat były świetne, naprawdę!. To miejsce, w którym nie graliśmy zbyt wiele w latach 2000, 2005, 2008 – w sumie to nie wiem dlaczego. Ale ostatnie pięć, dziesięć lat było świetnie. Więc mam nadzieję, że to będzie tak dalej.

Ciekawi mnie co dla Ciebie jest teraz najbardziej ekscytującą częścią grania w zespole – nagrywanie, czytanie recenzji świeżo wydanej płyty, koncerty, czy coś innego?

Alan: Nie czytam takich rzeczy. Nie interesuje mnie to, co ludzie piszą o Primordial lub mówią o zespole. Nie odpowiadam na żadne plotki. Nie czytam recenzji, nic. Naprawdę, nie obchodzi mnie to. Najlepszą rzeczą w byciu w zespole jest, oprócz uświadomienia sobie, że zaraz staniemy np. na scenie w Mexico City, to kiedy rozbrzmiewa intro, patrzymy po sobie i wiemy, że to jest to, co zbudowaliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Zbudowaliśmy to ciężką pracą, odrobiną szczęścia, kreatywności i talentu. Mamy tych samych ludzi w zespole. I to jest naprawdę cenne. Nie chciałbym zabrzmieć zbyt emocjonalnie, bo nie jest to w moim stylu. Ale to jest bardzo wyjątkowa, cenna i piękna rzecz. A potem wychodzisz i robisz to, do czego zostałeś stworzony. Ostatecznie zejdziemy z tego śmiertelnego zwoju, a zespół zniknie jak wszystko inne. Ale odcisnęliśmy swoje piętno pod względem bezkompromisowej sztuki. I nie śpiewaliśmy o szybkich samochodach, fantazji czy bzdurach. Nie byliśmy największym zespołem na świecie, ale nie byliśmy też najmniejszym. Robiliśmy swoje i nigdy nie poszliśmy na kompromis. To jest dla mnie najlepsze.

A co jest dla Ciebie najnudniejsze?

Alan: Fakt, że w 2025 roku musisz być również administratorem treści i musisz siedzieć ze swoim pieprzonym telefonem. A ja nie jestem w tym zbyt dobry. Ktoś musi to kurwa robić i wrzucać posty na Instagrama. To biurokratyczna administracja treści, którą musisz robić, żeby zespół był na czasie. To nie jest to, co powinni robić muzycy. To jest to, co powinna robić twoja wytwórnia. Ale to twoja praca. To jest najnudniejsze gówno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *