P.O.D. nieugięcie od 33 lat podąża swoją drogą na metalowej scenie. Po wielu latach nieobecności w naszym kraju zespół znowu zawita do Polski. Na scenie są prawdziwymi bestiami. A poza nią? Za co wokalista Sonny chce być zapamiętany? Czy istnieje jego ciemna strona? Spoilerów nie będzie. Musicie sami przeczytać.
Czy nadal jesteście młodzieżą narodu?
Sonny: Haha.. jesteśmy old-schoolową młodzieżą narodu.
Wpadniecie do Polski na dwa koncerty – jeden z Godsmack i Drowning Pool, a w stolicy będziecie headlinerem. Dzięki za dodanie warszawskiej Progresji do Waszego planu 18 kwietnia!
Sonny: Jesteśmy mega podekscytowani! Gdybyśmy mogli, to odwiedzalibyśmy Polskę każdego roku. Wszystko sprowadza się do organizatorów koncertów. Ostatni raz w Polsce byliśmy w 2013 r. Nie zawsze możemy tu przyjechać, ale doceniamy czas, kiedy możemy dla Was zagrać. Szykują się świetne gigi! Pierwszy raz graliśmy w Polsce razem z KoRn 25 lat temu. Przyszło sporo ludzi. Jedzenie było smaczne. Pamiętam też, że siedzieliśmy w ogródku piwnym i ceny były zabójcze, bo zaraz odbywały się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Ludzie, nawet ci, którzy nas nie znali, byli dla nas przemili. Odznaczaliśmy się, więc pytali nas, co tu robimy. Gramy koncert z KoRn, rock’n’roll, haha..
Zgaduję, że nadchodzące występy w Polsce będą różniły się setlistą.
Sonny: Na scenie w Gliwicach przed Godsmack będziemy jakieś 45 min. Zagramy kilka nowych i starszych kawałków. Więcej P.O.D. będzie można posłuchać w Warszawie. Jako headliner zrobimy półtoragodzinne show. Nie będziemy się spieszyć i dobrze wykorzystamy ten czas. Zobaczymy, jak mocno zagłębimy się w noc i jak daleko pociągnie nas dobrze bawiąca się publika. Mamy na swoim koncie kilka hitów, które cieszą się większą popularnością. Nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy nie zagrać „Youth of the Nation” czy „Alive”. Ale by się nam dostało, haha.. W nasze koncerty staramy się też wpleść kawałki, które zostaną rozpoznane być może tylko przez wiernego fana P.O.D., bo nie lecą w radiu. Miksujemy te bardziej znane z mniej popularnymi tak dobrze, jak tylko możemy. Przed samym koncertem zawsze jesteśmy zrelaksowani. Zupełnie jak cisza przed burzą. Wygłupiamy się i opowiadamy sobie dowcipy. Niektórzy dziwią się, że jesteśmy tacy spokojni, a potem wszystko się zmienia! Beast mode activated.
Kto wskoczy za bębny? I czy jest szansa, że w niedalekiej przyszłości stanie się on pełnoprawnym członkiem P.O.D.?
Sonny: Od zeszłego maja towarzyszy nam Zachary Christopher. Grał w kilku projektach. Wzięliśmy go z jego ówczesnym zespołem na europejską trasę w 2019 r. Uwielbiamy go i niezmiernie doceniamy jego wkład. Nikt nie zajmie tego stołka. Chcemy okazać szacunek mojemu kuzynowi, który jest współzałożycielem P.O.D. To miejsce zawsze będzie należało do niego i zasiądzie u nas za perkusją kiedy tylko będzie gotowy. Przechodzi teraz przez swój etap w życiu. Akceptujemy to, ale jednocześnie rozwijamy naszą karierę. Szkoda, że nie ma go przy nas. Coś innego jest teraz jego priorytetem. Ogarnęliśmy i uporządkowaliśmy chaos, który powstał, kiedy ogłosił przerwę od grania.
Jakie są Twoje priorytety?
Sonny: Rodzina. W 100%. Zarabiam na życie grając w P.O.D. i daje mi to sporo satysfakcji. Zespół nie definiuje tego, kim jestem. Jestem wdzięczny i szczęśliwy z tego powodu, że mogę tworzyć muzykę. Kiedy przyjdzie czas, to na moim nagrobku nie pojawi się jednak wzmianka o P.O.D. Chcę być zapamiętany jako mąż, ojciec, przyjaciel.
Ja bym chciała mieć wyryte coś w stylu „that’s all folks!”. Skoro już o pisaniu mowa – czy „Son of Southtown”, książka, której autorem jesteś, zostanie przetłumaczona na inne języki?
Sonny: Mam nadzieję, że do tego dojdzie, jeśli zajdzie takie zapotrzebowanie. Ale jak ze wszystkim w życiu – może to ulec zmianie. Ktoś mnie zapytał, czy zaczynam nowy rozdział w moim życiu. Ale co to w ogóle znaczy? Codziennie ktoś coś pisze i codziennie ktoś tworzy muzykę. Zainteresowanie ludzi szybko się przemieszcza. Jednego dnia mogą być zachwyceni czyjąś twórczością, a następnego dojść do wniosku, że mają jej przesyt. Mam nadzieję, że zainteresowanie „Son of Southtown” wzrośnie, ale póki co jestem wdzięczny za ludzi, którzy aktualnie ją czytają. Wypuściłem ją także w formie audiobooka. Sam nagrałem rozdziały. Jeśli znasz język angielski, to możesz jej posłuchać. Mam nadzieję, że ludzie znajdą w tej publikacji ukojenie i nadzieję, oraz że uda mi się napisać kolejną!
Czyli z książką będzie u Ciebie tak samo z tatuażami – ciężko poprzestać na jednej sztuce?
Sonny: Haha.. mogę napisać jeszcze kilka książek i uzupełnić luki szczegółami. „Son of Southtown” jest szybkim spojrzeniem na moje życie od narodzin, poprzez sąsiedztwo, rodzinę – do śmierci mojej mamy, odnalezienie wiary, P.O.D. i różne historie „pomiędzy”. Mam jeszcze sporo historii do opowiedzenia. Sam pomysł napisania książki pojawił się w 2019 r. Kiedy zaczęła się pandemia, nie wiedziałem, jaką formę to przyjmie. Miałem pomocnika, który zaczął spisywać pomysły. Nie wiedziałbym nawet jak zacząć widząc przed sobą pustą stronę, bo nigdy tego nie robiłem. Pomógł mi przejść przez ten proces, który okazał się być dość terapeutyczny. Nie spodziewałem się tego! Jednocześnie był też poniekąd traumatyczny (chociaż to może za mocne słowo), bo musiałem cofnąć się do przeszłości. Możliwość rozpoznania przeszłości sprawiła, że poczułem się bardziej wdzięczny za to, że piszę książkę.
Niektóre partie czystego śpiewu na „Veritas” przypominają mi środkowe albumy In Flames. Przebyliście długą drogę, żeby znaleźć się w miejscu, w którym aktualnie jesteście.
Sonny: Słuchając muzyki P.O.D., która powstała na przestrzeni 33 lat, odnajdziesz charakterystyczne dla nas elementy. Nasze różnorodne gusta muzyczne urozmaiciły twórczość powstałą pod naszym szyldem. W naszym jedzeniu znajduje się wiele różnych przypraw. Niektórzy tych przypraw nie trawią, bo wolą, by ich jedzenie smakowało w określony sposób. Podobnie jest z muzyką. Poszukiwaliśmy swojego brzmienia i jako młody zespół eksperymentowaliśmy chociażby z dj’em, rapem i krzykiem. Na późniejszych albumach próbowałem śpiewu. Nigdy się nie ograniczamy. Nie znam całej twórczości In Flames, ale porównanie do nich, choćby jednego elementu, to wielki zaszczyt! Nagrywając album zwracamy uwagę na to, czy w danej chwili to jesteśmy my, czy brzmimy jak P.O.D. „Circles” jest płytą bardziej alternatywną, z większą ilością smaczków. Na „Veritas” może i nie ma wielu dodatków, ale ta płyta daje czadu bez cienia wątpliwości. Uważam, że jest to jeden z najlepszych albumów, które nagraliśmy. Wiele osób powiedziało nam, że to najcięższa płyta P.O.D. do tej pory, że sięgnęliśmy do korzeni, ale równocześnie zachowaliśmy świeżość. Jeśli komuś się nie podoba – spoko, ale niech zachowa to dla siebie. Nie cierpię tego mówić, ale nie obchodzi mnie to, haha.. nie sądzę, żeby ktoś miał jaja, żeby podejść do nas i powiedzieć „wasz zespół ssie” albo „nienawidzę waszego Boga i chrześcijańskich zespołów”. Co z tego? Mam dobry nastrój. Gdybyś przyszedł w dzień, kiedy miałbym zły, to mielibyśmy problem, haha..
Jednak masz ciemną stronę swojej osobowości!
Sonny: Dlatego wierzę w Jezusa, bo on może mnie uspokoić. Haha..
Cieszę się, że o tym wspomniałeś, bo chciałabym uściślić jedną rzecz. Podobno unikacie łatki chrześcijańskiego zespołu, ale często spotykam się z tym określeniem czytając newsy o P.O.D. Jak to w końcu z Wami jest?
Sonny: Nigdy nie chciałem naznaczyć się jako chrześcijanin. Założyliśmy P.O.D. 33 lata temu. Świat nie lubi chrześcijan. Jezus powiedział kiedyś, że jeśli świat cię nienawidzi, to dlatego, że najpierw znienawidził mnie. Kochamy Jezusa. Od chrześcijańskiego zespołu oczekuje się tworzenia chrześcijańskiej muzyki. To, czego ludzie nie wiedzą, to że od chrześcijan usłyszeliśmy, że nasza muzyka nie pochodzi od Boga, nasze tatuaże nie są w zgodzie z Bogiem. Spotkaliśmy się z ogromną krytyką ze strony chrześcijańskich instytucji. Zawsze staliśmy pośrodku. Nie byliśmy wystarczająco chrześcijańscy dla religijnych osób i byliśmy zbyt chrześcijańscy na rock’n’roll. Słucham muzyki pozytywnej i podnoszącej na duchu, ale uwielbiam metal i rock’n’roll. Pozostanę wierny sobie. P.O.D. też. Nigdy nie powiedzieliśmy, że jesteśmy chrześcijańskim zespołem. Co to znaczy? Nikt nie mówi, że jest chrześcijańskim lekarzem, chrześcijańskim mechanikiem etc. Zespoły, których słucham, nie nadają sobie etykiet – tworzą dobrą, albo słabą muzykę. Nie chcę być osądzany za swoją wiarę. Wierz lub nie – jestem oceniany z obu stron.
Dlaczego powiedziałeś, że świat nie lubi chrześcijan? Kiedyś As I Lay Dying uważano za chrześcijański zespół – aż okazało się, że nim nie są. Ludzie podchodzili do Tima i pozostałych członków przed koncertem, aby wspólnie się pomodlić.
Sonny: Nie przypisuję sobie zasług za to, bo Bóg nie pozwala, żeby to się wydarzyło, ale wierzę, że Bóg przy pomocy P.O.D. chce przełamać stereotypy. Zawsze istniały świetne zespoły tworzące genialną muzykę, których członkowie okazywali się być chrześcijanami. Nie chcą być postrzegani wyłącznie przez ten pryzmat. Ludzie nie widzą tego w dobrych barwach. Jeśli zapytasz kogoś, czym jest chrześcijaństwo, odpowie ci: hipokryzja, zbytnia surowość, zbyt wiele zasad itd. Ja taki nie jestem i nie chcę być kojarzony z tym obrazem. Musimy rozmawiać o tym, czym jest chrześcijaństwo, bo ja jestem całkowicie za Jezusem. Gdyby dzisiaj wstąpiłby między nas, to większość by go nie poznała, nie wspominając nawet o podążaniu za nim. Wracając do P.O.D. – ponieważ sprzedaliśmy miliony płyt, zagraliśmy na Ozzfest i innych festiwalach u boku innych świetnych kapel, ludzie zobaczyli, że faktycznie jesteśmy dobrym zespołem, których członkowie akurat są chrześcijanami. Zaczęli więc szukać innych tego typu zespołów, wielokrotnie uznając, że grupa, którą odkryli, gra porządną muzykę. Istniały wcześniej, ale o nich nie słyszeli, bo określają się jako chrześcijański zespół. Wydaje mi się, że poziom tolerancji rośnie. Każdy podąża swoją drogą. Niekiedy ciężko jest nosić etykietę chrześcijańskiego zespołu, bo inni myślą, że trzeba być idealnym, nie popełniać błędów i nie mówić niektórych rzeczy.
Jak Wam się pracowało z Randy’m, Tatianą i Cove’m?
Sonny: Są wspaniali i jesteśmy fanami każdego z nich. Zawsze zapraszaliśmy legendy do gościnnych nagrań na naszych płytach. Randy gra w jednej z najlepszych metalowych kapel – Lamb of God – ale jest kochanym człowiekiem, naszym przyjacielem. Nie interesuje się wyłącznie muzyką metalową. Zapytaliśmy go o współpracę i zgodził się na nią. Tatiana tworzy niesamowitą muzykę ze swoim zespołem Jinjer. Damski wokal od początku pasował nam do koncepcji „Afraid to Die”. Piosenka nabiera dodatkowego znaczenia, bo nagrania miały miejsce podczas trwającej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Cove reprezentuje nową szkołę. Śpiewa w zespole Saosin. Wspaniale jest móc współpracować z ludźmi, których podziwiasz!
Czy naprawdę nie boisz się śmierci?
Sonny: Nie. „Afraid to Die” nie ma na celu pokazać ci, że jestem taki męski, że nie boję się śmierci, haha.. Kolejna linijka tekstu brzmi „we ain’t afraid of life” [„nie boimy się życia” – przyp.red.]. I o to chodzi! Śmierć może być łatwym rozwiązaniem. To życie wymaga większego wysiłku. Możemy to zrobić razem. Możemy przejść przez to razem. Taką wiadomość chcemy przekazać. Zostaliśmy stworzeni po to, by żyć, co nie oznacza, że to jest łatwe; by żyć tak, aby przypodobać się Bogu; by pomagać innym.
W jednej z piosenek śpiewasz, że „dzisiejszy ból jutro będzie siłą” [„the pain today is power tomorrow”]. Czy (nie dosłownie rzecz jasna) odczuwasz teraz jakiś ból, albo czy pojawiał się on podczas tworzenia „Veritas”?
Sonny: Jedną z takich rzeczy jest wspomniana wcześniej przerwa perkusisty, który musi przejść przez pewien etap w swoim życiu. Pandemia COVID-19 wprawiła cały świat w strach. Wszystkich spotkały reperkusje. Zmagamy się z wieloma rzeczami, ale jeśli pozostajesz autentyczny i wierny sobie, swoim ideałom, to jesteś w stanie ze wszystkim sobie poradzić. P.O.D. idzie do przodu. Chcieliśmy nagrać płytę i wyjechać w trasę. Noah pisze teraz własny rozdział, ale wierzę, że nasze historie znowu się połączą.
Czyli znajdujecie się teraz na etapie siły?
Sonny: Haha! Zdecydowanie! Mamy moc!