Święto Halloween w muzyce

Tak się jakoś w naszej kulturze przyjęło, że pewne gatunki muzyczne towarzyszą niezmiennie i uparcie pewnym tradycjom, imprezom czy świętom. Grudzień wybrzmiewa zwykle uporczywym jak czkawka „Last Christmas” Wham, który u przeciętnego słuchacza jeży włos na głowie, powodując skrajnym ograniem nerwowe zgrzytanie zębów.

Dla większości narodu za doskonały podkład muzyczny imprez weselnych uznaje hiciory disco polo idealne pod wyrywanie sztachet z płotów, a Sylwester od jakiegoś czasu skoligacił się drastycznie z „Miłością w Zakopanem”.

Jak brzmi Halloween?

Trudno jednoznacznie przypisać pochodzenie Halloween, głównie osadzonego tradycjami w Europie Północnej jako święta z okazji końca jesieni i początku zimy. Kapłani celtyccy wierzyli, że w święto końca lata Samhain zaciera się granica między zaświatami a światem ludzi żyjących, zaś duchom wszelakim, złym czy dobrym, zdarza się wpaść z wizytą do świata żywych. Dusze niegrzeczne mają okazję pokutować za swoje występki, duszyczni grzeczne miały szansę nabroić nieco bardziej niż na życia, natomiast zapalanie ognia miało przyciągnąć duchy dobre, a odegnać duchy złe. Może czasem warto, te złe, mroczne duchy przywołać, chociażby muzycznie.

W muzycznym kanonie święta, które w latach 90 importowaliśmy do Polski mamy już bardzo stałe mainstreamowe pozycje typu „Thiller” Michaela Jacksona, „This is Halloween” Dannego Elfmanna z „The Nightmare Before Christmas” Tima Burtona, „Somebody’s Watching Me” Rockwell, wywołującego ciarki ‘Tubular Bells Part 1’ Mike’a Oldfield’a z niezapomnianego „Egzorcysty”, czy „(Don’t Fear) The Reaper” Blue Öyster Cult oraz oczywiście „Ghostbusters” Raya Parkera.

Jak prezentuje się muzycznie święto Halloween? Subiektywna setlista halloweenowych przebojów.

W nieco cięższych muzycznych klimatach Halloween ma przepiękny soundtrack podgatunków rockowo – metalowych wszelakich, który wystarczy na cały długi rok świętowania. Zestawienie subiektywne bardzo, właściwe osobie, u której najsilniejsze dreszcze szczerego i panicznego przerażenia wywołują wspomniane wcześniej złowieszcze „Last Christmasy” i „Zakopane miłości”, paskudniejsze nawet w świetle dnia niż najgroźniejsza facjata dyniogłowego. Brrrr!

HELLOWEEN – „Halloween”
Absolutne „must be” bo aż dubeltowa kumulacja „halołinów” w nagłówku i uroczy Jack-o’-lantern w tle. Numer z 1987 roku ze świetnego albumu „Keeper of the Seven Keys Part 1” – sztandarowy numer niemieckiej formacji z rewelacyjnym wokalem Kiske, którego górne rejestry przywodzą na myśl Banshee w bardzo ciasnych portkach zwiastującą zawodzeniem śmierć z niedokrwienia anatomicznych klejnotów rodowych.

BLACK SABBATH – „Black Sabbath”
Tytułowy utwór z debiutu z 1970 roku jest raczej oczywistym wyborem. Numer zawierający narodziny heavy metalu i być może najlepszy riff jaki kiedykolwiek napisał Tony Iomi. Nie da się wywoływać duchów bez ojców chrzestnych heavy metalu i odpowiednio mrocznej atmosfery kiedy noce stają się długie i zimne.

ALICE COOPER – „Feed My Frankenstein”
Nienachalnej urody dżentelmen ze słabością do dekapitacji i rewelacyjnych gitarzystów, pionier shock-rocka, niekwestionowana gwiazda jeżeli chodzi o wyjątkowe sceniczne przedstawienia, autor rozkosznych numerów o grozach wszelakich mógłby w pojedynkę zapełnić całą halloweenową setlistę utworami. Obok karmienia Frankensteina polecam również „Billion Dollar Babies”, „I Love The Dead” czy „Welcome to My Nightmare” ten akurat przyjemny w wersji z chórem Muppetów.

MARILYN MANSON „This is Halloween”
O ile covery nie wywołują u mnie dzikiego entuzjazmu, to niejaki Brian Hugh Warner wygrywa w konkurencji, nadając ogranym numerom mocniejsze, rozkosznie mroczne i brudne brzmienie. Tu zdecydowanie mocniejsza wersja bajkowego utworu Dannego Elfmanna, której złowrogie brzęczenie przywołuje na myśl nieświeże zwłoki pozostawione ku uciesze owadów w upalny letni dzień.

AC/DC – „Hell’s Bells”
Na długo zanim Metallica wpadła na pomysł dzwonienia w utworach przy „For Whom the Bell Tolls”, rewelacyjnie zrobiła to ekipa panów Youngów prosto z Sydney i to trzynaście razy w jednym kawałku.

TYPE O NEGATIVE – „Black No. 1”
Trudno jest wybrać między „Black No. 1”, „Halloween” i „All Hallows Eve” z World Coming Down z 1997 roku. „Black No. 1” wygrywa, bo zwyczajnie jest większym hitem, ma też lekko drwiący przekaz, a jak wiadomo, halloween nigdy nie należy traktować zbyt poważnie. Ponadto uroda pana Steela jakoś zawsze kojarzyła mi się z postacią Lurcha pracującego u rodziny Adamsów. (Teraz zapewne zginę śmiercią tragiczną z rąk fanek Petera i jego legendarnej rozbieranej sesji dla Playgirl)

ROB ZOMBIE – „Dragula”
Numer przewidywalny, jeśli chodzi o Halloween, dzięki ścieżce dźwiękowej z Matrixa kojarzony nawet przez tych, którzy od metalu odżegnują się całkowicie.

CRADLE OF FILTH – „Cruelty Brought Thee Orchids”
Zwyczajnie nie da się świętować All Hallow’s Eve bez krwawych wampirów, a w bonusie, oglądany na żywo Dani Filth hasający na scenie przywodzi na myśl nieco zapomniane monstrum z historii polskiej kinematografii – Diabła Piszczałkę.

IRON MAIDEN – „The Number Of The Beast”
Wybór trudny, bo całościowo album „Fear of the Dark” jak i więcej pozycji z dyskografii pasuje idealnie w klimacik nocy upiorów i grozy wszelakiej. Przynajmniej dopóki pan Dickinson nie wejdzie w temat samurajów, jest pięknie strasznie, mrocznie i klimatycznie.

JUDAS PRIEST – „Nightcrawler”
Tu również można przebierać do woli. „Sinner”, „The Ripper”, „A Touch of Evil”, „Dragonaut”, czy „Painkiller” – wszystkie pięknie wpisują się w nastrojową klasykę Helloween., dodatkowo mamy pana Halforda – kolejne Banshee wokalne heavy metalu już samym głosem wywołujące ciarki.

OZZY OSBOURNE – „Bark At The Moon”
Halloween bez Księcia Ciemności? Niemożliwe. Śmiech Ozzyego, chwytliwy refren, solo gitarowe Jake’a E. Lee, osadzają utwór na każdej imprezowej setliście – idealne pod zakąszanie krwawych drinków nietoperzami.

MOTORHEAD – „Hellriser”
Numer napisany przez Ozzy’ego Osbourne’a, Zakka Wylde’a i Lemmiego nagrany został przez Ozzy’ego w 1991 na albumie „No More Tears”. Jednakże to wersja Morothead wydana na singlu rok później lepiej koduje się w pamięci dzięki horrorowi „Hellraiser III: Hell on Earth” z 1992 roku i zajebistemu video kiedy to Lemmy z Pinheadem rżnie w pokera.

KING DIAMOND – „Welcome Home”
Dla Kinga Diamonda, całe życie to All Hallows Eve, dlatego nie jest zaskoczeniem, że swoją twórczością składa najbardziej szalony hołd w historii muzyki dla tej szczególnej upiornej nocy, dlatego jakikolwiek jego utwór to standard dla wszystkich heavy metalowych playlist na Halloween.

THE CURE – „Burn”
Możliwe, że wybór „Lullaby” byłby bardziej trafiony w przypadku twórczości pana Roberta Smitha z ekipą, w mojej pamięci trwale wpisał się „Burn” jako tło do zdjęć filmu „The Crow” – dzieła duetu magików ruchomego obrazu reżysera Alexa Proyasa i operatora Dariusza Wolskiego, no i ostatniej roli Brandona Lee.

THE MISFITS – „Halloween”
Glenn Danzig śpiewa o dyniowych głowach i małych trupach wędrujących po ulicach, o żyletkach w jabłkach i martwych kotach zwisających z masztów, łącząc zabawne tradycje dzieciństwa z przerażającymi historiami, przypominając, że bez względu na to, ile masz lat i jak poważnie traktujesz Wigilię Wszystkich Świętych, jest to noc, kiedy zasad nie ma i wszystko może się zdarzyć.

Żeby nie było nazbyt monotematycznie – zmiana klimatu brzmień metalowych na przesympatyczną wersję numeru w stylistyce country: BLUES BROTHERS – „Ghost riders in the sky”

Miłej zabawy w Halloween, bawcie się grzecznie, bójcie niepoważnie, gośćcie metalowe duchy i upiory wszelakie, zanim całkiem serio znowu będzie nas przerażać wyłącznie rzeczywistość, inflacja i inne chrystoteki.

Jakieś ciekawe i bardziej wyszukane propozycje jeszcze?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *