Nowy album Ghost, Skeletá, to opowieść o rozpadzie i duchowym błądzeniu, ubrana w melodyjne hymny i teatralne aranżacje.
Już od pierwszych sekund „Peacefield” jasne staje się, że Tobias Forge i jego Nameless Ghouls postawili na emocje bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chóralne wstępy, przestrzenne gitary i syntezatorowe pejzaże tworzą aurę triumfu podszytego niepokojem – tak zaczyna się ta intymna podróż przez zgliszcza duszy.
Ghost wraca z albumem Skeletá
„Lachryma”, jeden z singli promujących płytę, łączy gotycki smutek z popową przebojowością, opowiadając o rozstaniu w sposób pełen dramatyzmu i melancholii. Refren, rozdzierający i niemal teatralny, wbija się w pamięć już po pierwszym przesłuchaniu, a produkcja, gdzie każdy akord jest przemyślany i wycyzelowany, nadaje całości niemal filmowy wymiar.
W „Satanized” Ghost powraca do bardziej metalowego brzmienia, podszytego rytmiczną agresją i ciężkimi riffami. To historia duchowego upadku – pełna symboliki i religijnych odniesień – opowiedziana z energią i pasją, której brakowało na niektórych wcześniejszych wydawnictwach zespołu. Piosenka pulsuje niepokojem, budując napięcie niczym mroczne kazanie dla zbłąkanych dusz.
Po tej burzliwej eksplozji emocji następuje „Guiding Lights” – kompozycja spokojniejsza, wręcz eteryczna. Syntezatory snują się niczym mgła, a wokal Forge’a brzmi bardziej ludzko i krucho niż zwykle. To moment na złapanie oddechu, szukanie nadziei w świecie pełnym cieni.
Jednak Ghost nie pozwala na zbyt długie trwanie w iluzji spokoju. „De Profundis Borealis” wprowadza na nowo dramatyzm, podbijany przez monumentalne aranżacje i potężny refren, który wybrzmiewa jak zawołanie do nieba z samego środka emocjonalnej zawieruchy. To jeden z tych utworów, które na koncertach zapewne będą wykrzykiwane przez tysiące gardeł.
W połowie albumu pojawia się „Cenotaph”, w którym zespół pokazuje, że nawet tematyka żałoby może być opowiedziana z lekkością pozbawioną banalności. Brzmieniowo bliżej mu do pastelowego popu lat 80., ale pod tą miękką powierzchnią czai się gorycz i świadomość nieodwracalnej straty.
„Missilia Amori” z kolei odsłania bardziej eksperymentalne oblicze Ghost – piosenka balansuje między popową chwytliwością a niepokojem, przypominając, że uczucia, nawet te najczystsze, mogą stać się bronią. Wokal Forge’a nabiera tu szczególnego dramatyzmu, jakby sam zmagał się z demonami, które opisuje.
„Marks of the Evil One” przynosi powrót do bardziej klasycznego heavy metalu. To najostrzejszy moment na płycie, pełen agresywnych riffów i rytmicznej furii, gdzie jednak nie brakuje miejsca na melodyjność – Ghost jak zwykle udowadnia, że mrok i przebojowość mogą iść w parze.
Przedostatnia „Umbra” przynosi niespodziewane zwolnienie tempa. To utwór intymny, niemal szeptany, zbudowany wokół syntezatorowego pulsu i minimalistycznych gitar. Ghost tutaj pokazuje niezwykłą delikatność, oddając ducha nocnych rozmów samemu ze sobą.
Na koniec albumu nadchodzi „Excelsis” – spokojne, majestatyczne zamknięcie. Chóralne partie, podniosłe harmonie i łagodny wokal Forge’a tworzą atmosferę duchowego oczyszczenia. To finał bez patosu, za to z autentycznym poczuciem ukojenia. Ghost odchodzi, zostawiając słuchacza nie w chaosie, ale w ciszy pełnej refleksji.
Skeletá to album dojrzały, świadomy i głęboko emocjonalny. Zespół nie traci swojej teatralności, ale używa jej w służbie prawdziwych emocji, a nie tylko maskarady. Ghost pokazuje, że nawet na największych stadionach można mówić o kruchości duszy – głośno, wyraźnie i pięknie.