Drowning Pool – Nu metal nie potrzebuje reanimacji [WYWIAD]

C.J. Pierce, współzałożyciel Drowning Pool, ma 52 lata i tyle samo gitar. Który gitarzysta nie chciałby mieć tak imponującej kolekcji? Każda gitara ma swoją historię. Ale C.J. jest tylko jeden. Szaleństwem byłoby nie skorzystanie z okazji zadania mu czterech pytań. No dobra – pytań było więcej, ale potrafimy liczyć tylko do czterech.

Pojawiły się trailery nowego albumu, jak na przykład chwytliwy „Madness”. Ile jesteś w stanie zdradzić?

C.J.: Mamy sporo materiału i pomysłów wymagających doszlifowania. Spróbujemy razem dopiąć wszystko na ostatni guzik. Powinniśmy zdążyć przed końcem listopada. Ryan McCombs, nasz wokalista, mieszka w Wielkiej Brytanii. Kwestią dogadania się jest znalezienie wspólnego wolnego terminu. Ale mamy wiele pomysłów. Zawsze je zapisuję. Mam ich kilka na stole! Ogarniemy temat w przeciągu kolejnych dwóch tygodni. Mamy parę naprawdę głębokich piosenek. Wszyscy wykorzystaliśmy sytuacje, które osobiście na nas wpłynęły. Będą to dwa trochę dłuższe kawałki i którymi naprawdę jestem zachwycony. Nasz basista Stevie też przedstawił kilka niezłych pomysłów na nowy materiał.

Ryan ma bombastyczny, niezwykle potężny rockowy wokal. Próbujemy nagrywać jak najwięcej możemy i zobaczymy, co ze sobą współgra. Ale wiesz… moje pomysły są zawsze świetne, hehe.. Cieszę się, że znowu będę grał z Ryanem. Czuję się spełniony – m.in. dlatego, że przez ostatnie dwa lata byłem zajęty i to wszystko przełożyło się na muzykę. Na ten moment mamy ukończonych osiem utworów, ale jest dużo materiału, który możemy dodać. Staramy się teraz złożyć wszystko do kupy.

Kto u Was pisze teksty? Macie pomysł na tytuł płyty?

C.J.: To zwykle ostatnia rzecz, która przychodzi do głowy. Jeśli chodzi o teksty, to czasami wszyscy piszemy. Tak było z „Revolution”. Siedzieliśmy przy stole i obgadywaliśmy to na 20 różnych sposobów. Musieliśmy znaleźć odpowiednie słowa, które pasowałyby do rytmu piosenki. Dla nas to sporo pracy, ale też i zabawy. Uwielbiam dopinać wszystko do końca. Czasami przedstawiam chłopakom pomysł na cały utwór, z tekstem włącznie. Innym razem wbijam z muzyką, Ryan ma jakieś teksty, Stevie dorzuca rytm, temat i składamy to niczym zestaw lego. Zawsze chcemy skończyć wszystko razem – jako zespół, jako całość – pomimo tego, że wszyscy tworzymy z różnych miejsc. Z każdą kolejną płytą staramy się wznieść na kolejny poziom. Nie mamy konkretnej sekwencji zdarzeń, które musimy odhaczyć, bo inaczej nie stworzymy płyty. Niekiedy mam melodię w głowie, krótki riff, wezmę gitarę i reszta pisze się niemalże sama. Mike jest utalentowanym perkusistą. Sam mam zestaw perkusyjny w garażu i zaproponuję funkowe beaty, ale on i tak jest niezastąpiony. „Revolution” reprezentuje klasyczne dźwięki Drowning Pool, ale „Madness” z kolei jest bardziej metalową piosenką. Gram to, co czuję. Jeśli zdarzy się coś, co mocno na mnie wpłynie, to napiszę o tym utwór. Zawsze dodajemy ciężar do naszej twórczości.

Nu metal potrzebuje reanimacji?

C.J.: Po ponad 25 latach istnienia Drowning Pool, nu metal znów wychodzi na światło dzienne. To nie jest tak, że gatunek ten w pewnym momencie umarł. Zawsze lubiłem grać tę muzykę i nie sądzę, żeby to miało się zmienić. Z popularnością nu metalu jest jak z jazdą rollercoasterem – czasami jest pod górkę, ale jak już się rozpędzi, to wszyscy szaleją! Nigdy całkiem nie zniknęliśmy. Młoda generacja, nie doświadczyła nu metalu – zwłaszcza na żywo. Teraz mają taką możliwość. Na koncerty przychodzą rodzice z dzieciakami, więc są to rodzinne festyny. Musimy kiedyś ogarnąć baloniki dla dzieci.

Jak Pennywise! Ale szczerze – jak znajdziecie na wszystko czas, skoro trasa jest już na horyzoncie?

C.J.: Nie wiem. Czasami pracuję do 3 rano, a potem wstaję o 6 rano, żeby też spędzić trochę czasu z rodziną. Kiedy jestem w domu, to czas płynie inaczej niż wtedy, kiedy jesteśmy w trasie. Spróbuję wykorzystać każdą sekundę, żeby dostarczyć wam nową muzykę Drowning Pool. Ale fakt – mamy w planach sporo koncertów – klubowych jak i festiwalowych. Oczywiście zagramy też w Polsce! Myślę, że będziemy składać nowy album w okresie sierpnia.

Zagracie 2 koncerty w Polsce – 3 sierpnia w warszawskiej Proximie, a dzień później pojawicie się w Krakowie. Będziecie mieć znacznie więcej czasu jako headlinerzy niż jako support P.O.D. i Godsmack.

C.J.: Nie mogliśmy zagrać w Polsce (i ogólnie w Europie) przez ostatnie parę lat. Nie powinniśmy byli mieć tak długiej przerwy, ale to była kwestia naszej wytwórni. Nie wiedziałem nawet, czy Europejczycy chcą nas zobaczyć, czy nie. Trasa z P.O.D. była świetna. Większość koncertów była wyprzedana – łącznie z tym w Arenie w Gliwicach. Teraz będziemy grać w klubach.

Kiedy robimy koncerty festiwalowe, to zwykle mamy 30-45 minut. Kiedy gramy na swoim koncercie, to gramy zdecydowanie dłużej. Staramy się też zmieniać naszą setlistę – zwłaszcza jeśli następnego dnia gramy w mieście, które nie jest bardzo oddalone. Lubimy też freestyle. Ktoś krzyknie z tłumu tytuł jakiejś piosenki, której nie mieliśmy w planach wykonać, ale ją gramy. Wybór piosenek to trudna rzecz, bo lubię grać wszystko. Nie możemy grać przez 7 godzin. Chciałbym, ale mamy na to półtorej godziny. Czasami pięć minut przed wyjściem na scenę ktoś zmienia całą setlistę. Nigdy nie wiemy dokładnie, co zagramy. Nikt z nas nie panikuje. To jest rock’n’roll!

O co chodzi z wytwórnią? Co było nie tak?

C.J.: Obawiam się, że nie mamy tyle czasu. Krótko mówiąc – pewnego dnia po prostu zdajesz sobie sprawę, że ludzie, których do tej pory uważałeś za przyjaciół, tak naprawdę w ogóle ci nie pomagają, a wręcz przeciwnie. To niesamowite jak manipulatorscy i niebezpieczni są ludzie w tym biznesie. Gramy muzykę, bo uwielbiamy sztukę. Ale musimy też zarobić trochę pieniędzy. Niektórym nie wystarczy jedno ciasteczko – chcą mieć dla siebie całe pudełko! A potem oczekują, że przyniesiesz im więcej ciastek. Ale to są twoje ciasteczka. I twoje pojemniki na ciastka. A oni po prostu wzięliby dla siebie wszystko.

A propos ciasteczek… widziałeś zapewne przeróbkę „Bodies” – „Numbers (I Can Only Count to Four)”?

C.J.: Tak! Jest tam Ciasteczkowy Potwór, Elmo… i potrafią policzyć tylkodo czterech! Tak naprawdę powstało więcej parodii. Mam bodajże dyszkę różnych wersji, którymi sam się bawię – wersję mandolinową, z Justinem Timberlake’iem, etc. Są zajebiste.

Kilka dni temu dni temu wykorzystano „Bodies” podczas zawodów wrestlingu. Widziałeś to?

Reklama

C.J.: Uwielbiam kiedy muzyka jest wykorzystywana także w sporcie. „Bodies” i wrestling to perfekcyjne połączenie!

A co jeśli chodzi o wykorzystywanie swego czasu „Bodies” przez wojsko?

C.J.: Nie jesteśmy zespołem, który opowiada się za wojną, zabójstwami itd. Ta piosenka jest i braterstwie pod sceną. Rozumiem, że w wojsku są intensywne momenty. Jest wojna i walka. Jeśli ktoś słuchał piosenki, która pomogła mu pozostać bezpiecznym i wrócić do w jednym kawałku, to ok. Ale powtarzam – to nie jest piosenka o wojnie. To nie jest piosenka o zabijaniu. To nie jest piosenka o żadnej z tych rzeczy. Wręcz odwrotnie. To jest piosenka o byciu pod sceną na koncercie i świetnej zabawie. Jeśli ktoś się przewróci, to pomóż mu się podnieść. Muzyka jest i będzie używana zarówno w pozytywnym, jak  i negatywnym świetle. Chciałbym zostać w pozytywnym świecie.

…i pomagać dzieciom uczyć się liczyć do czterech! Chciałabym też zapytać o Ryana. Stare porzekadło mówi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.  Co sprawiło, że zdecydowaliście się na ponowną współpracę?

C.J.: Zawsze utrzymywaliśmy dobre relacje. Każdy z nas w pewnym momencie potrzebował krótszej lub dłuższej przerwy, żeby ogarnąć inne tematy. W 2013 r. zaczęliśmy współpracę z Jasenem Moreno, lokalnym muzykantem. Nagraliśmy z nim trzy płyty. I tak oto po ponad 10 latach skłoniliśmy się znów ku Ryanowi. Zawsze myślałem, że w pewnym momencie wrócimy do współpracy i stworzymy coś razem. I wiesz – te 13 lat później jesteśmy trochę innymi ludźmi. Każdy z nas ma swoje życie. Jesteśmy trochę starsi i mam nadzieję, że trochę bardziej dojrzali. Ale nie za bardzo. Nasze piosenki nigdy nie były lepsze. Ryan ma silny głos. Uwielbiam śpiewać, ale robię za backup. Jasen miał wyższy wokal. Myślę, że teraz jest nam łatwiej pisać, ponieważ znam mocne punkty Ryana i wiem, gdzie mogę się wbić w harmonię ze swoim głosem.

Czy kiedykolwiek miałeś ochotę przejąć pozycję lidera lub stworzyć nowy projekt, w którym byłbyś głównym wokalistą?

C.J.: Uwielbiam grać na gitarze i śpiewać. Zagraliśmy kilka koncertów, około 7-8, gdzie graliśmy jako trio – Mike, ja, i Steve. Wszyscy śpiewaliśmy. Tak czy inaczej – mam sporo partii wokalnych. Poza tym biorę udział w innym projekcie z moim bratem, gdzie obaj śpiewamy. Prowadzę też zespół z moją żoną, w którym śpiewamy głównie covery. Pojawia się dużo z lat 70-tych, np. Fleetwood Mac, ale też bierzemy podkład Toola, łapię za bas, a ona śpiewa.

W takim razie muszę zapytać co jest Twoją ulubioną częścią w byciu muzykiem – granie, śpiewanie, nagrywanie, produkcja…?

C.J.: Trudne pytanie, bo uwielbiam każdy aspekt bycia muzykiem. Bardzo dużo podróżujemy i uwielbiam grać na żywo – czy to jest w małych klubach, czy to na wielkich arenach. A co się z tym wiąże – lubię spotkania z fanami z różnych zakątków świata, którzy lubią muzykę tak jak ja. Uwielbiam być na koncertach rockowych i grać. Teraz jestem w trybie pisania i to też jest fajnie – mieć czas, żeby pisać. Przez ostatnie dwa lata byłem bardzo zajęty i ciężko było wygospodarować na to chwilę. Uwielbiam wszystko, co jest powiązane z muzyką. Nie mogę wybrać jednej rzeczy jako ulubionej.

A czego słuchasz będąc w trasie?

C.J.: Pantera jest na porządku dziennym. Zawsze. Tak jak i Tool. Nie tak dawno pojawił się dokument „Becoming Led Zeppelin” i chyba każdy z nas ich lubi. Zanim zaczęli nagrywać, to robili sporo jam sessions. Czasami sam idę z tym za daleko. Raz dobrze zaskoczy, innym razem niekoniecznie. W latach 80-tych zacząłem słuchać jazzu i bluesa. Potem zakochałem się w rocku i metalu. Zdradzę ci, że mamy kilka osób na liście, które chcielibyśmy zaprosić do gościnnego udziału w  naszej płycie. Ale wszystko w swoim czasie. Uwielbiam głos Sonny’ego z P.O.D.; wokal Lajona z Sevendust. Mam nadzieję, że uda nam się dograć czasowo. Wszyscy jesteśmy zajęci. Post Malone też jest z Teksasu. Byłoby świetnie nagrać coś razem.

Na ten moment ciężko jest mi sobie wyobrazić jak by ta współpraca wybrzmiała. Swoją drogą – myślisz, że muzycy nadal tworzą lub powinni tworzyć wzór do naśladowania?

C.J.: Kolejne trudne pytanie. Myślę, że niektórzy chcą takimi być – zwłaszcza jeśli ktoś jest gwiazdą popu. Wiąże się z tym pewna odpowiedzialność. Młodzi muzycy przychodzą do takiej osoby, więc na pewno tworzy się obraz autorytetu. Próbują wykrzesać z siebie najlepsze możliwe zachowanie, aby mieć pozytywny wpływ na innych. To przychodzi z czasem. Sam próbuję być odpowiedzialny wśród dzieci.

Czyli nie pijesz na koncertach?

C.J.: Nie. Kocham muzykę i nie chcę tego spierdolić. Podczas pandemii musiałem pracować w inny sposób, bo nie mogliśmy wyruszyć w trasę. Nagrywaliśmy płytę, ale nie wiedzieliśmy, w którą stronę pójdzie świat. Nie nazwałbym tego blokadą twórczą, ale faktem jest, że wszystko przesunęło się w czasie. To był dziwny okres. Zawsze miałem w ręce gitarę, a wtedy miałem tylko narzędzia.

Czas na pytanie z dupy, które wylosowałeś. Co napisałbyś w liście do osoby, która nie zasługuje na to, by być w twoim życiu?

C.J.: Tylko soczyste żegnaj i spadaj. Mam kilka osób na liście. Rzeczy, które 10 lat temu były istotne, dziś niekoniecznie takimi są. Po prostu uczysz się zamykać za sobą niektóre tematy i idziesz do przodu. Nadal nie rozumiem jak poprzedni management i wytwórnia mogły nas potraktować w sposób, w który nas potraktowały. Nie dam się temu zeżreć. Wolę zachować otwarty umysł i rozwijać moją karierę. Ogarnęliśmy kontrakt z BG Records. Nasz układ opiera się na partnerstwie, którego owoce wkrótce się ukażą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *