Pochodzący z Białegostoku zespół Bright Ophidia po siedmiu latach milczenia wydaje najnowszy album „Quiet and Calm”. Czy jest to udane wydawnictwo? Przekonajmy się sami
Siedem lat – tyle trzeba było czekać na kolejny album białostockiej grupy Bright Ophidia. Niektóre utwory z tego wydawnictwa miały premierę kilka lat wcześniej. Podobnie jak na poprzednim wydawnictwie nad miksami pracował Krzysztof Murawski. Czy warto było czekać tyle na to wydawnictwo? O tym za chwilę.
Bright Ophidia – Quiet and Calm
Płytę rozpoczynają etniczne wokale w utworze „Anger”, którym towarzyszy dźwięk liry korbowej. Po chwili dołączają inne etniczne instrumenty, a zaraz po nich mamy jakże charakterystyczne dla zespołu ostre brzmienia. Instrumenty etniczne oraz żeńskie wokalizy jeszcze powrócą w dalszej części tego utworu, ale stanowią one już tylko dodatek. W kolejnych utworach mamy już tylko progmetalowe łojenie, jakże charakterystyczne dla tej grupy. Momentami nawet ostrzej (np. początek „In Disguise”). Słucha się tego dobrze, choć płyta nie powala aż tak bardzo, jak np. dokonania Riverside. Nie będzie to na pewno kandydatka do płyty roku, ale nie jest to absolutnie złe wydawnictwo.
Niektóre utwory są ze sobą połączone. Można też pokusić się o porównania do dokonań grupy Dominium po 2000 roku, w którym to udzielali się muzycy Bright Ophidia. Na płycie sporo się dzieje, a muzyka wręcz zachęca do ruszania się. Niekiedy jako dodatek pojawiają się klawisze, na których gra Krzysztof Murawski. Jest on także odpowiedzialny za elektronikę, która pojawia się głównie w początkowych fragmentach poszczególnych utworów.
Podobnie jak na wcześniejszych wydawnictwach na uwagę zasługuje precyzyjna sekcja rytmiczna (Cezary Mielko na perkusji i Grzegorz Popławski na basie). Gitarzyści Przemysław Figel i Marek Walczuk serwują nam szeroki wachlarz gitarowych brzmień. Od soczystych ciężkich riffów przez gitarowe warkocze i całkiem niezłe solówki aż po granie na gitarach akustycznych. Wokalista Adam „Gethsemane” Boguslowicz serwuje nam charakterystyczny styl znany z grupy Dominium czy wcześniejszych dokonań Bright Ophidia, a czasem growluje. Najspokojniejszą kompozycją jest zamykający album „Rise”. Najmniej jest tam łojenia, dużo spokojniejszej gry, a w ostatnich dźwiękach powracają etniczne instrumenty znane z pierwszego utworu na płycie.
W przeciwieństwie do poprzedniego wydawnictwa zdominowanego przez gitarowe łojenie, mamy tutaj bardziej urozmaicone brzmienie. Można tylko żałować, że klawisze, elektronika, żeńskie wokale czy instrumenty etniczne stanowią jedynie drobny dodatek do niektórych utworów na płycie. Można trochę żałować, że zabrakło tak długiego numeru, jak „In Exile” na poprzednim wydawnictwie, ale znacznie krótszy „Rise” podobnie jak na poprzednim albumie to najdłuższa kompozycja zamykająca wydawnictwo.